wtorek, 31 marca 2009

Gurgaon i przyjaciele





Wejscie do biura Manu









Budynek, w ktorym pracuje Manu... wokolo jednak wielki plac budowy, na ktorym wyrosna nowe biurowce!



28-29.03.2009
Weekend minal nam tym razem spokojniej...tuz za granica Delhi.. z przyjaciolmi Manu.
Poniewaz jak to bywa w wielkich korporacjach rowniez z sobote zdarza sie praca. I tym razem Manu musial spedzic pol weekendu w pracy. To spowodowalo, ze w koncu wybralam sie do slawetnego Gurgaon, gdzie miesci sie cale centrum biznesowe Delhi. Przyznam, ze widok olbrzymich i nowoczesnych wiezowcow zaszokowal mnie. Jest to obraz tak daleki od prawdziwego Delhi, tego brudnego, biednego, ze stara zabudowa. A tu Gurgaon..nowiutie, szklane budynki o przedziwnych ksztaltach, gdzie mieszcza sie biura miedzynarodowych korporacji.
Juz teraz wiem co tak ciagnie Manu do pracy... Wydaje mi sie, ze samo przebywanie i praca w tym rejonie w jakis sposob podnosi poczucie wlasnej wartosci, jak i prestiz. To inny swiat, swiat do ktorego chyba kazdy Hindus chce uciec.. moze dlatego, ze tak inny od prawdziwych Indii.
Gurgaon, zlokalizowane jest 20 km od centrum Delhi i obok tego, ze jest siedziba wszystkich najwazniejszych korporacji, to rowniez zbiorowisko olbrzymich centrow handlowych. Na kazdym kroku mija sie wielki Mall z tysiacem butikow i sklepow. Niestety nie ma tu nic innego. Z tego co wiem, jeszcze 10 lat temu Gurgaon bylo malutka wioska na peryferiach Delhi, teraz to siedziba biznesmenow i wielkie zaplecze ekonomiczne. Niestety tak jak pisalam obok biur i sklepow nie ma tu nic ciekawego.
Manu probowal mnie wprowadzic do swojego biura...niestety jedynym miejscem, ktore moglam odwiedzic byla kantyna, gdzie spozywaja posilki (a i tak, aby tam wejsc, robili mi zdjecia, rejestrowali w komputerze ze wszystkimi danymi). To sie nazywa ochrona:)Niestety potem on wzial sie do pracy, a ja z moim taksowkarzem wynajetym na caly dzien chodzilam po centrach, jezdzilam po ulicach ogladajac slawetne Gurgaon:) Co ciekawe odwiedzilam trzy wielkie Mall'e, a tak naprawde weszlam tylko do jednego sklepu, i to ksiegarni (kupilam przewodnik po Nepalu:):) w koncu trzeba sie przygotowac do wakacji:)... Jak wiec widac zakupy sa mi bardzo odlegle.
Ale nie Hindusom, ktorzy poswiecaja pol zycia spacerujac po sklepach... zreszta w Europie chyba jest taka sama tendencja. Zbliza sie weekend, bierzemy rodzinke i do sklepow.. masakra:(
Wieczorem udalismy sie do przyjaciol Manu - Bhogal i Sri. Super malzenstwo. To z nimi spedzilismy kolejny dzionek.
Bylo super, tak indyjsko, tak sielankowo... poza jednym malym incydentem. W sobote jedna kolezanek Sri, odjezdzajac spod domu, gdzie bylismy walnela sie, wsiadajac do samochodu i rozbila glowe, a powiedzialabym bardziej -przeciela czolo. To spowodowalo, ze pol nocy spedzilismy w pobliskim szpitalu. Co bylo ciekawe, to dla nas byloby to normalne przeciecie... nie wiem czy gdyby to mnie dotyczylo poszlabym nawet do szpitala, moze jedynie aby sprawdzic czy nie ma wstrzasu mozgu. Ale tu sprawa rozegrala sie o zabieg plastyczny. Przeciecie bylo na centymetr, a kolezanka byla zalamana blizna jaka moze zostac. Moim zdaniem niebyloby nic widac, zreszta kazdy tak zareagowal, poza ranna. Ale potem Sri mi wyjasnila...kolezanka jest z Punjab, gdzie wazne sa malzenstwa aranzowane. Poniewaz kolezanka niezamezna, nie moze sobie pozwolic nawet na malutka blizne na twarzy. W koncu od pieciominutowego spotkania zalezy jej cale zycie i mezczyzna nie moze sie skupic na bliznach. Sri okreslila to tak:):)..."Punjab to szalona prowincja, mezczyzni tam przy wyborze zony zachowuja sie tak, jakby kupowali mieszkanie, a nie wybierali partnerke.. stad ta panika". Dla mnie to kosmos.. jak widac, spolecznosc warunkuje kazde zachowanie. Tym sposobem pol wieczoru czekalismy na chirurga plastyka, ktory w nocy zajal sie wygladem mieszkanki Punjab:)

Poza tym wydarzeniem weekend byl super:) Sri i Bhogal mieszkaja na peryferiach Gurgaon w ladnym mieszkanku. Planujemy wybrac sie razem na wakacje.. moze na motorach:) Bhogal ma dwa, wiec moze Himalaje na dwoch kólkach?!?! Kto wie:)

Ps. W ramach indyjskich nowinek....w kazdym nieco bardziej zamoznym domu wynajmuje sie osoby pomagajace w sprzataniu. Manu rowniez taka mial, ale jak juz pisalam wczesniej.. w ramach przystosowywania sie do europejskich warunkow, postanowilismy dzialac sami, bez pomocy. Zreszta kobieta, ktora miala pomagac, bardziej przeszkadzala i brudzila:) Wiec ja zwolnilismy:) No ale wracajac do tematu. Bhogal i Sri pracuja oboje (rowniez w tak zwariowanych godzinach jak Manu, czyt. od 14:00-24:00), wiec nie majac czasu na nic wynajmuja pomoc. Codziennie przychodzi pani do sprzatania i prania, a jej wynagrodzenie to 900 rupii miesiecznie (62 pln). Z kolei druga pani zajmuje sie gotowaniem. Codzienna pomoc kuchenna kosztuje 750 rupii miesiecznie (52 PLN):) To sie nazywa zycie:)

piątek, 27 marca 2009

Codzienność w Delhi!


Tak w Delhi prasuje sie ciuszki... na ulicy za 2 rupie od sztuki:)

Święte krowy i ruch na ulicach:)




Green Park i oderwanie od halasu i zamieszania prawdziwego Delhi

























Moje ulubione owoce..wygladaja jak malutkie pomidorki i smakuja wysmienicie

Ruch na ulicach Delhi





Wszędzie musi byc McDonald:)


I ciąg dalszy halasu i zamieszania na drogach:)

W oczekiwaniu na autobus...przystanek autobusowy!




Dwa glowne środki lokomocji w Delhi - autoryksza i autobus:)


I kilka zdjęć z zycia autobusów:)





Bileter i "wladca autobusu" w jednym- walący ręką w scianę autobusu i nawołujący do wsiadania:)





Ansal Plaza - jedno z wielu centrów handlowych w South Delhi

Jak widać i tutaj wszytkie marki są dostepne:) South Extension Market.


To najdrozsza reklama w Delhi...

SouthEX -dla Hindusów to ulubione miejsce na zakupy. Zagraniczne marki, eleganckie sklepy..niemal jak w Europie.


A to nasz domek:) Mieszkamy na trzecim pieterku:)

Niestety ten obraz jest powszechny... szczegolnie na budowach...rowniez kobiety nosza cegłówki, kopią...:(

23-27.03.2009
Zaczelo sie interesujaco....Szkola kuchni imienia "Inwencji tworczej Drahanki" przyniosla zgubne efekty. Moglabym powiedziec, ze w Polsce nazwalabym sie kuchta domowa, ale tu chyba jeszcze wiele mi brakuje. W poniedzialek postanowilam zadzialac i ugotowac pyszny obiadek.. polaczenie indyjskiej i europejskiej kuchni. Do tej pory mi to wychodzilo.. w koncu juz nie raz gotowalam "pulao" i wyszlo.. no niestety tym razembylo inaczej i sie nie udalo:) Zalozenie obejmowalo pieczone ziemniaczki z indyjskimi przyprawami. Piekarnika nie ma, wiec trzeba bylo je usmazyc. Problem w tym, ze uzylam nieodpowiedniego tluszczu. Jak na kucharke przystalo.. wzielam "ghee", ktore w wygladzie i smaku przypomina europejski olej i podsmazylazem ziemniaczki... Mialo byc tak pysznie, smacznie, uszy mialy sie trzesc z zachwytu.. a tu niespodzianka..zatrulam sie. Okazalo sie, ze "ghee" to jednak nie jest substytut naszego oleju... wyglada i smakuje podobnie, ale jest znacznie ciezszy i dodaje sie go tylko odrobine do smaku:)
To zem nakuchrzyla:) Kolejne poltora dnia to wylegiwanie w lozku z bolem brzucha, goraczka i co chwile wizyty w toalecie:( Jak widac do mistrzyni kuchni indyjskiej jeszcze wiele mi brakuje, a samo gotowanie nie nalezy do najlatwiejszych.. Ale nie poddam sie!!:)
Kuchnia indyjska chciala mnie pokonac, ale ja pokonam ja.. dzisiaj nabylam ksiazke kucharską, wiec zaczynamy walke z indyskimi potrawami:) Kupilam tak wielka, ze aby ugotowac wszystkie potrawy bede musiala chyba poswiecic kilka lat (koszt 340 rupii).:)
Obok poradnika kucharskiego postanowilam rowniez poszerzyc wiedze w hindi. Drugim moim nabytkiem zostaly rozmowki hindi!!!
Z biblia kucharska w jednej rece i rozmowkami w drugiej zdobęde Indie:)

Z zycia codziennego Delhi dzisiaj pod lupe wzielam komunikacje miejska:) Niestety nie bylo mi dane jej uzyc, bo zarowno Manu, jak i inni przyjaciele zabraniaja mi tego doznania. Podobno w autobusach jest nieprzyjemnie i niebezpiecznie... ale czy tak jest naprawde nie wiem.. to zeznania lokalnych:) Taka opinia tyczy sie jednak tylko komunikacji w Delhi. Mumbaj czy inne miasta maja podobno lepsze rozwiazania (Mumbaj sprawdzilam na wlasnym przykladzie i bylo w porzadku:).
Komunikacja w Delhi nadal pozostaje dla mnie zagadka i znana jest mi tylko z zewnatrz. Wszystkie autobusy wygladaja jak wraki sprzed setek lat, ale jezdza i co ciekawe sa stosunkowo szybkie. Choc w rzczywistosci ich wyglad calkowicie temu przeczy. Szyb najczesciej nie ma, bo jest to naturalna wentylacja, a czasem zamiast otworu znajduja sie kraty.. po co? kto wie... moze aby nie wskakiwac oknami:) Moze sie to wydac smieszne, ale czesto do autobusu wsiada sie wskakujac... tak tak.. autobus zblizajac sie do przystanku zwalnia, a ty masz czas na to, aby wskoczyc. Chyba ze kierowca widzi wiecej ludzi, badz kobiety, to mozna liczyc na zatrzymanie.
Nie wiem dlaczego, ale autobus w Delhi zawsze kojarzy mi sie z zamknietym, ruszajacym sie pudelkiem z malymi otworkami, w ktorych widac scisniete glowki...i do tego najczesciej glowki meskie. Oczywiscie kobiety rowniez uzywaja tego srodka lokomocji, ale zawsze pozostaja w mniejszosci. Co ciekawe kobiety maja nawet specjalnie wydzielone dwa rzedy do siedzenia, na ktorych zaden mezczyna nie ma prawa siedziec. Jezeli nawet siadzie, bo w tym monecie w poblizu nie ma zadnej kobiety, to w monecie, gdy tylko jakas wsiadzie do autobusu, a nie ma innych wolnych miejsc, musi jej ustapic. Kobieta z kolei ma prawo siadac w rzedach dla mezczyzn i nie musi nikomu ustepowac. Taki to przywilej nadano płci pieknej:):) Takie same zasady panuja rowniez w miejskich pociagach np. w Mumbaju (specjalne przedzialy dla kobiet i mezczyzn).
Istnieja jednak dwa problemy w komunikacji autobusowej w Delhi...Pierwszy to olbrzymi tlok... ludziki czasem zwisaja przyczepieni do drzwi, stojacy na schodkach, badz wiszacy na oknach. Drugim jest oznaczenie autobusow tylko w jezyku hindi. Czasem nawet i to nie jest widoczne. Niby kazdy autobus ma swoj numer, ale w praktyce bardziej wyglada to tak, ze podjezdzajac na przystanek 'konduktor" wystawia glowe za okno i krzyczy gdzie autobus zmierza... trzeba jedynie wiedziec co krzyczy, a bez umiejetnosci hindi nie ma szans:( A konduktorzy niemal nigdy nie znaja angielsiego. Wiec mozna liczyc na dobroc innych stojacych na przystanku, badz ryzykowac i wsiadac.. a gdzie sie dojedzie.. to juz przygoda:) W kazdym autobusie jest konduktor, ktory sprzedaje bilet.. ciekawa jestem tylko jak to robi, gdy jest w srodku niemilosierny tlok (co ma miejsce niemal caly czas)...moze fruwa tam...kto wie..a moze wiekszosc jedzie za darmo.. bo konduktor nie dolecial z jednego konca do drugiego:)
To tyle o autobusikach...jeszcze w teorii, ale czuje, ze niebawem i w praktyce:)

W tym tygodniu poznalam kolejny piekny park w Delhi - "Green Park". Z malym zoo w srodku i wielkim stadem saren i jeleni, jak i pieknym jeziorem. Urocze, uspokajajace miejsce. Jakze odlegle od halasu i szalnstwa stolicy Indii:)

Zaczynam szukac pracy i zajecia...Wymyslilam sobie UNICEF, bo w Delhi ma glowna siedzibe na Indie. W zyciu wiele razy przychodzil mi do glowy, jako miejsce gdzie chcialam pracowac, nawet gdy bylam w Polsce. Wiec moze w koncu warto cos zadzialac... sprobuje:):)
To byloby niesamowite doswiadczenie.
Trzymajcie kciuki:)

PS. Moze to niestosowna uwaga, ale trudno.. zaryzykuje:):)....Wiecie, ze w Indiach czesto widzi sie mezczyzn, ktorzy zalatwiaja sie na "kucaka"... tak jak dziewczynki:) Po prostu zatrzymuja sie, kucaja i siusiaja:) Dla mnie to nowosc, jezeli chodzi o meskie wydanie:)