środa, 10 czerwca 2009

Namoli - czyli sielanka w indyjskiej wiosce:)

Kochana rodzinka w Namoli:)
Monika, ciocia, babcia i Renuka:)
Ale zacznijmy od poczatku...droga do Namoli, wokolo piekne pola ryzowe!:)



Przesympatyczny wujek - Ganga Dhar! To dzieki niemu znalazlam sie w wiosce:)
Widok z namoli w kierunku Madmaheswar!
A tym razem w kierunku Tunganath!
I mala wioseczka zwana Namoli!:)
Moj kacik w domu:) To tu spalam i leniuchowalam!:)

Widoki z tarasu:)


Cudowna 92-letnia babuszka:)
Trzy zwariowane dziewczyny - od lewej: Renuka, Sandhya i Monica!!

A teraz sesja zdjeciowa Drahanki z boginiami Namoli:)





Maply to nierozlaczny element Namoli. Podobnie jak codzienne ich odstraszanie:)
Drahanka wsrod mapl...i jaka zadowolona:)
Wlasnie ukradly moj worek z pomidorami.. haha...
a niech sobie pojedza, co mi tam:)

Monika podczas polowania na malpy:)

Kilka fotek babci:)... w koncu "babcia is lovely"!!!:):)

Takich sasiadow mozna spotkac na wiosce:)



Chyba od leniuchowania rosna mi rogi:)

Drahanka i 5-miesieczna Ishika:)
Ishika z babcia i mamusia:)




Powiedzialam, ze biore ja ze soba do Polski...i nie bylo sprzeciwu:):) Tylko usmiechy na twarzach:)


Monia w drodze do kuchni.. moze kuchnia nie wyglada powalajaco, ale jakie przysmaki z niej wychodza:):)
Ciocia podczas "khanna banana", co oznacza w hindi przygotowywanie jedzenia:)
Ryz, warzywka i przepyszna "raita"
A teraz kilka ujec podczas jedzenia:)
Renu jak zwykle powazna:)... ale tylko na zdjeciach:)


Niezmordowana praca gospodyni domu:)
A tak uprawia sie chili:)

No i przepyszne indyjskie pomarancze:).. jeszcze zielone niestety:(

Drzewa pomaranczy rosna wszedzie:)
Babcia jak zwykle aktywna:)
Pola ryzowe tuz za ogrodzeniem:)


Czyzby w oczekiwaniu na Romeo?!?:)


A tym razem obrodzily cytryny!!
Chyba wypadaloby pomoc?!?!
...to bierzemy sie do roboty!!!:)

Kosz z jedzonkiem dla "gaye", czyli krowek:)
No i stalam sie jedna z mieszkanek...
w koncu musialam jakos zarobic na jedzenie:)
Nie zebym byla niebezpieczna... to tylko tak do zdjecia..
Przeciez kazdy wie, ze ja aniolek:):)


Po pracy na polu przyszedl czas odstraszyc malpy..
bylo ciezko, ale ostatecznie uciekly:)
Trzeba bylo tez zajac sie trawa!! Drahanka zadzialala!!!

Mala swiatynia w Namoli:)




Wnetrze swiatyni:)


Niemal jak swieta z aureolą:):)




Dwie lobuzice:):)


Babcia w akcie odganiania malp?!?
...a moze leci z kijem na mnie?!?:):)
Widok z tarasu!

A to juz widok na domek, w ktorym spedzialam te 3 przemile dzionki:)
Dorwalam sie do pieska...
niestety w Polsce moj Smoluch zdechl tydzien wczesniej:(:(
Sasiadka i zarazem opiekunka Radja:)




Domowa swiatynia!


Gwiazdki Namoli!
Okolica naprawde powalala:)





Dwie gwiazdki:)




W tym saree bylo jej do twarzy... i ten usmiech na twarzy:)

Babcia podczas polowania na maply:)
Swiatynia i dalej punkt czerpania wody...ja wykorzystalam go jako lazienke i bralam kapiel:) Tak na lonie natury:)


"Gaye", ktore dawaly nam cieple mleko kazdego poranka:)




Zachod slonca w dolinie:)











A na koniec kilka rodzinnych fotek:):)





Pyszne jedzonko...czerwony ryz (prosto z pola) i dhal!!!


Kuchenka:)
Przed gotowaniem nalezalo zmiazdzyc ziarna:)



W tym czasie w innej czesci domu...w koncu babcia musi wygladac dostojnie:)




Moze nie wyglada to apetycznie..ale uwierzcie...smakuje bosko!!!
Niestety tacy przyjaciele byli na kazdym kroku:(
Widok o poranku...5 rano!



Ta najwyzsza gorka po lewej to Chandrashilla Peak (4000 m npm),
gdzie zawitam nastepnego dnia o wschodzie slonca:)
A to juz widok z tarasu na Chaukhamba (7138 m npm) i Madmaheswar, gdzie bylam kilka dni wczesniej:)



A to juz widok na Namoli...
Niestety opuszczam to miejsce...ale obiecuje sobie, ze wroce tu kiedys:)



27-30.05.2009
To byl przepiekny, prawdziwie indyjski czas. Przyjaciel Manu- Birju pochodzi z malej wioski z prowincji Uttaranchal, polozonej jakies 7 km od Gupta Kashi. Poniewaz bylam w okolicy Birju zaproponowal, abym odwiedzila jego rodzinke i milo spedzila czas w hinduskiej atmosferze!! Pomyslalam czemu nie?! :). Ostatnio wymeczylam sie nieco fizycznie, wiec przyda mi sie odpoczynek, a poza tym milo bedzie odwiedzic typowo hinduska rodzinke. W koncu nie zawsze bedzie mi to dane. Dlatego tez z pewna malutka niesmialoscia (w koncu przeciez jestem niesmiala dziewczyna!!! Ale nikt w to nie wierzy) zgodzialam sie!!!:)
Wujek - Ganga Dhar odebral mnie w Gupta Kashi, jak tylko przybylam z Uniana. Wysoki, przystojny, schludny mezczyzna.. wow...a spodziewalam sie skromnego rolnika z wioski. Okazalo sie, ze wujek jest znana osobistoscia w tej okolicy i niemal kazdy go zna, kazdy szanuje. Nawet jak bylam w Ukhimath, gdy czekalam na jeepa i gaworzylam ze sklepikarzami, na pytanie gdzie jade,slyszac odpowiedz "Do Namoli do Ganga Dhar", z wielkim szacunkiem komentowali: "Wow...to znana i powazana osobistosc!!!" Tym bardziej milo mi bylo, ze dostalam od nich zaproszenie!:) Wujek pracuje w ubezpieczeniach i w duzej czesci dziala socjalnie, pomagajac ludziom w potrzebie. Stad ten prestiz i szacunek ze strony otoczenia! Milo, ze mialam szczescie go poznac. Obok tego jest rowniez przesympatycznym, przystojnym mezczyzna. A na dodatek mowil po angielsku, wiec nie bylo problemu w komunikacji:)
Z Gupta Kashi pojechalismy do Namoli. 20 minut jeepem i jestesmy na miejscu. To znaczy jeep wysadzil nas na glownej drodze skad 10 minut spacerku w dol do malutkiej wioseczki. Namoli sklada sie moze z 10 malych domkow polozonych na wzgorzach skad rozposciera sie widok na dwie przecudne doliny, na koncu ktorych widnieje Chaukhamba, jak i Tunganath!!! Zadziwiajace. Zreszta z ich tarasu mozna podziwiac widoki we wszystkich kierunkach. I ta cisza, spokoj panujacy tutaj!!! Piekna hinduska wioska!!!
Rodzinka wujka zdominowana jest przez kobitki - niesamowita babcia , dwie corki (Monica i Renuka) i mama (Sarla). Co ciekawe pierwszoplanaowa postacia jest wspomniana babcia, ktora obecnie ma 92 lata (wyglada moze na 75), a w zachowaniu przypomina mloda dziewczyne. Jest w 100 procentach aktywna, co na jej wiek sprawia, ze jest fenomenem. Biega, pracuje, udziela sie fizycznie. A jakze swiatla jest umyslowo. Pamieta wszystkie daty, miejsca, ludzi.. i co ciekawe, nadal chlonna jest wiedzy. Nie znala angielskiego, ale powtarzala po mnie kazde slowo z taka radoscia.. a na koniec uczyla sie jeszcze polskiego. Powstala wiec mieszanka jezykowa:) Najzabawniejsze bylo to jak chodzila i po moich naukach powtarzala caly czas "Babcia is lovely", to bylo przezabawne. Zreszta cala rodzinka uwielbiala uczyc sie polskiego. Ostatniego dnia nikt nie uzywal hindi w zawolaniach.. pojawialy sie tylko slowa "babcia, mam, tata, siostra". To bylo urocze. A przy tym byla to wymiana, bo nauczyli mnie naprawde sporo slow w hindi. Przez te trzy dni czulam sie jak w domu. Mimo iz wujek wyjechal do pracy, a ja zostalam z kobitkami, ktore leciutko mowily po angielsku, nie bylo zadnego problemu w komunikacji. Przyjeli mnie jak do rodziny i wlasnie tak sie czulam.
Pierwszego dnia nie robilam zbyt wiele... zlamala mnie choroba i wiekszosc dnia przelezalam w lozku. Jedyne na co mialam sily to krotki prysznic i doprowadzenia sie do czystosci (po tylu dniach w gorach bez wody, bylo to konieczne:):)Dopiero kolejnego dnia wybralysmy sie z dziewczynami (ja, Monika, Renu, Sandhya) na wioske i odwiedzilysmy innych mieszkancow:) Zreszta cala wioska byla tak podekscytowana moja obecnoscia tutaj. Co chwila do domu przychodzily sasiadki, podpatrujac, podpytujac. Ale co sie dziwic, bylam pierwsza biala dziewczyna na tej wiosce:) Dla nich bylo to ekscytujace, ale dla mnie rowniez:) Zreszta takie zainteresowanie jest zawsze mile i sympatyczne:):) Niesamowita byla 5-miesieczna dziewczynka Ishika.. jakze slodkie dzieciatko.. no i cala jej rodzinka bardzo przyjazna. Inna sasiadka zyje z cudownym malym, bialym pieskiem (Radja) i ona rowniez pieknie nas ugoscila. Potem wedrowalysmy po polach i improwizowalysmy prace... tak naprawde to przez wszystkie dni tylko leniuchowalysmy z Monika i Renu:) Ale takie uroki indyjskiej kultury!
Obserwujac gospodynie, jak i inne kobiety w Madmaheswar, jak i w Namoli uswiadomiwlam sobie, ze na wsi w indiach jedyna osoba pracujaca fizycznie jest kobieta - zona. Jak wygladal standardowy dzien zony wujka? Otoz ciocia wstawala o 5-tej, gdy wszyscy jeszcze smacznie spali. Najpierw biegla wydoic krowy (dwie dorosle i jeden maly cielaczek), potem przygotowywala sniadanie dla wszystkich, aby mogli zjesc jak wstana (najczesciej jakies gotowane warzywa i chapati). Potem podawala sniadanie, sprzatala i znow gotowala kolejny posilek na lunch. Okolo 10-tej ciocia wybywala na caly dzionek na pole ryzowe, ktore trzeba bylo obsadzic, wyplewic z chwastow. Wracala dopiero okolo 16-tej, gdy znow trzeba bylo wydoic i obrobic krowki w zagrodzie. Potem sprzatanie i gotowanie obiadu dla wszystkich. Czas kiedy mogla usiasc byl tylko wieczorem okolo 22 giej, kiedy to widac bylo ogromne zmecznie na jej twarzy. Tak wlasnie wyglada dzien typowej kobiety na wsi w Indiach. Kazda kobieta ma taki sam tryb kazdego dnia, nawet niedziela nie jest wyjatkiem. Otrzymalam ciekawą odpowiedz, gdy spytalam wujka, dlaczego ona tak duzo pracuje i pracuje sama.. nikt jej nie pomaga. Wujek odpowiedzial "Kobiety na wsi w Indiach jakos musza sobie organizowac czas.. chodza na pole dla zabicia czasu". Ubawila mnie ta odpowiedz, bo wiem, ze tak nie jest. Opieka nad domem i polem to ich obowiazek od urodzenia, tak sa wychowane, taka kulture maja wpojona. Podczas gdy mezczyzni siedza w sklepach, domach..prowadza calkiem inny tryb zycia. Nawet w ciagu tych dni, gdy ciocia chodzila na pole, wujek wybywal z domu. Gdzie byl... nikt nie wie i nikt nie dopytuje. Jednego wieczora nawet poszedl sam na wesele do wioski, podczas gdy kobiety zostaly w domowej rutynie. Takie to zycie na indyjskiej wiosce:)
Co mnie jeszcze zaciekawilo to rutyna dnia innych mieszkancow. Dziewczyny sa mlode, a jedynym ich zajeciem poza szkola jest telewizja. Potrafia spedzic pol dnia ogladajac seriale w TV, badz teledyski. Podziwiam, bo dla mnie na dluzsza mete takie zycie byloby meczace:). Podczas pobytu na wiosce poddalam sie tej rutynie, bo bylo to dla mnie cosik nowego i nie bylo nic innego do roboty:) (zreszta w Delhi nie mam TV, a i w Polsce tez:):) A wiec wstawalysmy okolo 7-mej, sniadanko, kapiel, a potem leniuchowanie do 1-2, kiedy to lunch. Potem poobiednia dzemka, gdzie wszyscy kladli sie spac (oczywiscie poza ciocia, ktora byla w tym czasie na polu). Potem maly spacerek, ogladanie TV i oczekiwanie na wieczorny obiad. Taka rutyna dnia. Bez wiekszych emocji, skokow, wydarzen. Proste, spokojne zycie:)
Mnie jednak to zycie na te 4 dni bardzo odpowiadalo. Wypoczelam, pojadlam pysznego lokalnego jedzonka i milo spedzialam czas z babcia i dziewczynami. One uczyly mnie hindi, ja je angielskiego i polskiego. Razem ogladalysmy TV, smialysmy sie. To niesamowite, ze czulam jakbym spedzila w tym domu wiele dni, a przeciez byly to tylko trzy krotkie dzionki.
Bardzo zzylam sie z nimi wszystkimi. Szczegolnie babcia byla tak niesamowita i stala mi sie tak bliska. Nie mowilysmy w tym samym jezyku, a mimo wszystko komunikacja miedzy nami byla idealna. Cudowna osobka. Zycze jej, aby dozyla 150 lat:):) Musielibyscie zobaczyc jak przez caly dzien biegala z kijem po wiosce odstraszajac malpy, ktore kradly jedzenie i wszystko co sie da:) To byl przezabawny widok. I pomyslec o jej wieku:):) Niesamowita kobitka:)
Jedyne co przyprawialo mnie o lęk to wielkie pajaki, ktore pojawialy sie kazdego wieczora na scianach pokoju,czy kuchni. Namoli polozone jest znacznie nizej, niz gory w jakich przebywalam dotychczas, wiec nic dziwnego ze mozna spotkac takich towarzyszy. Dla mnie jednak bylo to przerazajace. Pajaki mnie obrzydzaja i zawsze wole ich unikac. Teraz jednak nie mialam wyboru, musialam sie do nich przystosowac. Kazdego wieczora na suficie pojawialo sie 6-7 osobnikow wielkosci dojrzalego jablka..cala rodzinka nawet nie zwracala na nie uwagi. Niby obiecali mi, ze pajaki nie schodza nizej, zostaja na suficie... ale nie bylo to wielkie pocieszenie. Co ciekawe jednak po 3 dniach przyzwyczaialam sie do mysli, ze one tam sa. Nie bylo wyboru:):):) Moze wlasnie w ten sposob mozna zwalczyc arachnofobie?!?:)
Ubawialam sie jednak jeszcze jednym faktem...ja bylam wystraszona pajakow, na ktore nikt z domownikow nie zwracal uwagi, podczas gdy reszta obawiala sie innych stworzen:). Jak sie okazalo powstala panika, gdy w pokoju pojawila sie mysza.. taka malutka, powiedzialabym nawet slodka. Monika i Renu wpadly w panike, a mnie to ubawilo, bo ja moglanbym ja nawet wziac na reke:) Jedni boja sie pajakow, inni myszy.. jaki ten swiat rozny i zabawny:)
I jeszcze kilka slow o jedzonku. Glownym skladnikiem pozywienia w Namoli jest ryz, chapati i dhal. Kochana rodzinka uprawia wlasny ryz i nawet mialam okazje go sprobowac (mial kolor czerwonawy i smakowal troche inaczej niz ten obrobiony ze sklepu. Ale byl pyszny). Codziennie jadalismy na lunch ryz z warzywami i dhal, a wieczorami chapati i kolejna porcja warzyw. Wszyscy sa tu wegetarianami, to tylko ja odstaje z moim upodobaniem do mieska:):) Ciocia przygotowala jeszcze jedna cudowna rzecz - "raita". To lassi z przyprawami i dodatkiem swiezych warzyw. Ciocia przygotowala ja z ogorkiem i byla to najlepsza raita jaka jadlam w Indiach. Nawet teraz cieknie mi slinka na mysl o niej:):):)
Czas spedzony w Namoli byl sielankowy,a towarzystwo i cala rodzinka urocza. Bylo mi tak smutno, jak w niedziele rano musialam od nich wyjechac. Ale obiecalam wrocic.. i chetnie to uczynie, bo naprawde sie z nimi zzylam!!! Zreszta nawet teraz dzwonimy do siebie,wiec jak widac dla obu stron byl to dobry czas:):):)
I najwazniejsze - DZIEKUJE im za cudowna goscine i traktowanie mnie jak czlonka rodziny!!!!!!

8 komentarzy:

  1. dzisiaj odkryłam całkiem przypadkiem Twojego bloga,jest niesamowity! jestem pod dużym wrażeniem Twojej osoby,optymizm bije na kilometr :)
    będę tu częściej zaglądać,bardzo zazdroszczę Ci Twoich wypraw,są wspaniałe!
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. o to nas juz dwie!
    oni tam w gorach maja telefony? komorki?
    bo to wyglada jakby koniec swiata byl!

    OdpowiedzUsuń
  3. Koniec świata na pewno nie. Im Polska może wydawać się końcem świata ;)
    Podziwia. Wiele osób by się złamało.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też się wciągnęłam.Kocham góry. Jak zobaczyłam u Ciebie zdjęcia z gór, z takich gór! serce zaczęło mi być szybciej...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziekuje Wam za wszystkie mile komentarze:)
    Cieszy mnie, ze komus moje opowiastki sprawiaja przyjemnosc:)

    Jezeli chodzi o telefony, to maja je wszedzie, nawet na 3000 metrow i wyzej. Czesto jednak trzeba sie niezle nameczyc, aby znalezc siec...oznacza to, ze trzeba wejsc dosc wysoko na otwarta przestrzen. A i tak najczesciej tylko BSNL dziala.
    Ja mam telefon indyjski w sieci Vodafone i niemal niegdy nie moge zlapac sieci. Za to moja polska komorka jest genialna i wylapuje sieci nawet w cimnych zakatkach. Szkoda tylko, ze korzystanie z niej jest tak drogie tu:):)

    Pozdrawiam Was
    iwona

    OdpowiedzUsuń
  6. Drahanko, a mozesz zdradzic tajemnice, bo mnie zanjomi drecza, w jaki sposob utrzymujesz sie finansowo w takiej dlugiej podrozy? Czy musisz tam podejmowac prace? czy zarabiasz zdjeciami. Finanse to chyba najwieksza przeszkoda w podrozowaniu. M
    Moj ojciec wyjedzajac do Peru na 6 miesiecy uskladal sobie na bilet a tam utrzymywal sie z polskiej emerytury:)
    Ty chyba jeszcze nie jestes emerytka:)

    OdpowiedzUsuń
  7. To nie zadna tajemnica:)
    Przed wyjazdem w 2008 pracowalam ponad trzy lata w firmie i odkladalam jakies tam oszczednosci. Ale te finanse starczyly mi tylko na podrozowanie w zeszlym roku (11 miesiecy - Chiny, Wietnam, Kambodza, Laos, Indie).
    Szczerze powiedziawszy to ze teraz podrozuje to zawdzieczam Manu, bardzo wspiera mnie w tej kwestii. A ja niestety nie moge podjac tu pracy, bo nie mam pozwolenia. Jestem tylko na wizie turystycznej:(
    Papa
    iwona

    OdpowiedzUsuń
  8. Coś wspaniałego
    Moja córka chce poznać jak najlepiej kulturę hinduską, podoba jej się mężczyzna pochodzący z Indii.
    Nie chce popełnić jakiś błedów, aby nie być żle rozumianą itd
    Stąd moje zaiteresowanie tą tematyką
    Malwina

    OdpowiedzUsuń