poniedziałek, 7 grudnia 2009

Likir, czyli początek tzw."baby trek"

Likir...mala wioska na himalajskim szlaku:)

W okolicach hotelu:)....zielono mi:)

Widok na doline
Klasztor Likir w calej okazalosci:)
Dojscie do klasztoru to 45 minut spacerku przez piekna doline:)


Drahanka w drodze....

Klasztor i wioska Likir, a w tle piekne osniezone szczyty..





Jestem coraz blizej...



Stamtad przywedrowalam:)




Klasztor tego dnia byl calkowicie opustoszaly
Posag Buddy czuwa nad dolina
Pustki...
Tego instrumentu uzywa sie w Likir podczas buddyjskiego festiwalu, ktory ma miejsce zima
Jedan lama odnaleziony:)
Glowny dziedziniec klasztoru...jaki widok w tle.. ahhhh
Samotny lama na wlosciach:)

W tym budynku znajduje sie glowna swiatynia klasztoru



U wrot kolejnej swiatyni..



Intrygujace materialy....
Przypisywalam im glebsza filozofie, ale po pytaniu w kierunku Lamy okazalo sie, ze sa to po prostu zimowe plaszcze dla wszytkich mnichow w klasztorze..
W koncu niebawem nastanie wielka zima:)



Ukochany Dalai Lama!









Widok w kierunku dolnej czesci wioski Likir..tam daleko znajduje sie moj hotel:)
Widok z okienka:)


Widok na gorna czesc wioski Likir
Ostatnia swiatynia

Malowidla na scianach..niestety zdjecia pozostawiaja wiele do zyczenia, brak swiatla zniszczyl efekt:)



Drahanka na dachu swiata:)..
no dobrze..sprostuje.. na dachu klasztoru Likir






Pieknie..


Chwile rozmyslania...
Ale jak tu sie nie zamyslic patrzac na takie piekno wokolo...




Siedmiometrowy posag Buddy Maitreya


A Drahanka taka mala:):)

W drodze powrotnej..






Niemal jak mroweczki na himalajskim szlaku:)
Pojawili sie moi ulubiency -Dzo:)




Nic dodac, nic ujac...




Dobrze mi tam bylo...







Hotel Lhukhil
Widok z hotelu...



Zachod slonca w Likir... tych kolorow nigcy nie zapomne:)

Niebo zapieralo dech w piersiach..

Tak to wygladalo..nie ma tu zadnej korekty fotograficznej...CUDO




Likir'ski raj:)
Odbicie w okolicznym stawie.. w tle klasztor Likir





Moj pokoik..
O poranku przywital mnie taki widok z okna:)
Na dowod jest i okno:)

Przede mna kolejna przygoda:) Tym razem wybralam sie na maly trekking, ktory w Ladakh znany jest jako "baby trek". Sama nazwa wskazuje na jego trudnosc:) Wiekszosc turystow przemierza ten trekking, aby zaklimatyzowac sie do wysokosci, czy nabrac kondycji. Ja przemierzylam go z calkiem innym zalozeniem..aby odpoczac po ostatnich wysilkach, a potem wybrac sie na cos powazniejszego:):)
Zgodnie z informacjami, jakie dostalam, odleglosc pomiedzy Likir a Temisgam przemierza sie w 4 dni, ja postanowilam jednak skrocic ta wyprawe do dwoch:) Trzy godziny chodzenia to za malo, a nawet mnozac ten czas przez dwa, trekking zalicza sie do spacerowych:) Przyznam, ze zmeczenie czuje dopiero po 10-ciu godzinach lazikowania, wiec mialam jeszcze zapas:):)

Sam trekking obejmuje nastepujaca trase:
1 ) z Likir (przez Pobe La 3700 m i do wioske Sumdo) do Yangtang (przez Chagatse La 3849m)
2) z Yangtang (przez Tsermangchan La 4000m) do Hemis Shukpachan
3) z Hemis Shukpachan (przez Meptak La 3980 m) do Ang i Temisgam
4) Z Temisgam do Khalse

W moim przypadku udalo mi sie przejsc trase z punktu pierwszego i drugiego w jeden dzien i nie byl to wielki wysilek. Po prostu normalny dzien na trekkingu. Poza tym czwartego dnia zamiast zjechac autobusem z Temisgam do Khalse i Leh, przedluzylam swoj trekking o przejscie przez Bobang La do Khalse, a dopiero stamtad przejazd do Lamayuru:)
Dodatkowo urozmaiceniem calego trekkingu bylo towarzystwo zwariowanej duszyczki z Polski, ktora spotkalam drugiego dnia trekkingu:) Ale o tym w dalszej czesci:):)

13.07.2009
Kolejny poranek, gdy czulam, ze moje powieki ważą tonę...dziesiec razy probowalam ściągnąć sie z lozka, ale wszystkie proby zakonczyly sie niepowodzeniem. Tym samym autobus o godzinie 8, ktorym planowalam wydostac sie z Leh, odjechal beze mnie, a moje wiotkie cialo wypelzlo spod cieplych pieleszy dopiero okolo godziny 9-tej:) To sie nazywa punktualnosc:)
Konsekwencja tego bylo szybkie pakowanie, bieg na dworzec i niespodzianka..kolejny autobus byl dopiero okolo 12:30 ("Temisgam bus"). Pozostalo mi wiec poltoragodzinne oczekiwanie na jego odjazd, a miedzy czasie bijatyka o miejsca w juz zapchanym pojezdzie. Tu spotkalam pare Holendrow, ktora niestety nie do konca przypadła mi do gustu. Ich reakcja na temat noclegu w Likir w postaci "it is silly to stay there" uswiadomila mi, ze zyjemy troszke w innych swiatach:). Nie bede sie wiele rozwodzic, jak wiele stracili omijajac wioske, badz przecudowny klasztor Likir, ale w koncu to ich sprawa. Niemniej ziarenko "bratania sie podroznikow" zostalo pogrzebane zanim jeszcze mialo szanse wykielkowac:):)
Temisgam bus odjechal z Leh punktualnie (54 INR do Likir). Byl tak przepielniony, ze ledwo przesuwal sie po drodze, ale co tam:):). Warto dodac, ze pomimo obciazenia w ciagu pierwszych 10 kilometrow stawal setki razy, aby jeszcze cosik dopakowac na dach, a do srodka zaprosic kolejnych podroznikow. Nie ma jak azjatycka logistyka:)
Po okolo 1.5 godziny dojechalismy do wioski Nimu, gdzie przystanek na trasie..powiedzialabym, ze niepotrzebny, bo w koncu dopiero co wyjechalismy z Leh, ale tak jest w rozkladzie, wiec nie ma co sie stawiac:) Potem dalej w droge i okolo 14:30 autobus stanal na totalnym bezludziu, a konduktor okrzykiem na caly autobus wskazal "Likir!!" Okazalo sie, ze autobus nie jedzie do samej wioski, a staje tylko w jej okolicach!
Gdy wysiadlam z autobusu otaczala mnie totalna pustka:) Ale nie ma co sie strachac:) Pojawil sie jakis lokalny ludek, ktory wskazal kierunek, w ktorym nalezało podazac. Para Holendrow rowniez opuscila busa, ale jak juz wspomnialam wyzej.. nasze drogi szybko sie rozeszly:)
Krajobraz byl bardzo pustynny, zadnych drzew, roslin, tylko piach i pustka.. oczywiscie wokolo przepiekne szczyty gor okalajace cala doline! Pieknie!! Po okolo 20 minutach dreptania przez totalna pustke na horyzoncie ukazala sie wioska Likir. Skryta w zielonej dolinie, chowala sie przed oczami przemierzajacych droge z Leh do Srinagar. Jakze kontrastowala z tym pustynnym krajobrazem wokolo...piekna zielona trawa, krzewy, drzewa..niemial jak inny swiat:).
Poniewaz od kochanej rodzinki w Spon GH dostalam namiar na rodzinny hotel Lhukhil, udalam sie na jego poszukiwanie.. I tu niespodzianka.. Gdy go zobaczylam w gaszczu zielonych drzew w dolinie, pomyslalam.... WOW...w takich standardach jeszcze nie mieszkalam:). Od razu pomyslalam sobie, ze to nie na moja kieszen, ale skoro mialam namiar, a prowadzacy hotel - Nurbu juz wiedzial o moim przybyciu, nie pozostalo mi nic innego jak skorzystac z okazji. Nurbu okazal sie przesympatycznym starszym panem, ktory swoim wygladem i ubiorem nie bardzo pasowal do standardu hotelu, ale jak widac to dzieki niemu taki biznes sie tu rozkrecil, wiec nie ma co oceniac:) Zaprosil mnie jednak na pyszna herbatke z sola i masłem, poczestowal ciasteczkami, a potem zajal sie swoja praca....co bylo calkowicie zrozumiale, w koncu to jego byt:) Widoki z hotelu bylu powalajace...przepiekne osniezone Himalaje pokazywaly swe piekno gorujac nad dolina. Olsniewajace. Taki wlasnie widok mialam z okna mojego pokoju, ale o tym przekonalam sie dopiero nastepnego poranka:).
Okolo 15:30 postanowilam wybrac sie na przechadzke do klasztoru Likir. Jak sie dowiedzialam czekala mnie godzinna przechadzka w glab doliny, gdzie znajdowala sie druga czesc wioski z przepieknie polozonym na szczycie gory klasztorem. Widoki byly powalajace... przepiekne Himalaje wokolo... a ja dreptalam sobie dolina zajadajac sie zielonym groszkiem nabytym w Leh. Klasztor na koncu doliny stawal sie coraz wiekszy, coraz blizszy, a dolina coraz wezsza.. Poczatkowo szlo sie niemal jak po pustkowiu, piasek, pustka i kamienne szczyty wokolo...potem dochodzac do celu krajobraz nieco sie zazielenil. Bylo bajkowo. Po godzinie spacerku dotarlam na miejsce.
Klasztor byl wielki, ale opustoszaly..poczatkowo spotkalam tylko dwojke Hindusow, wraz z ktorymi udalam sie na poszukiwanie lamy:) I udalo sie.. po 20 minutach spacerku spotkalismy jednego mnicha, ktory zaprowadzil nas do trzech swiatyn. Pierwsza byla swoistym muzeum, druga stanowila glowna swiatynie modlow z przepieknymi bebnami, a ostatnia na poddaszu to mala kapliczka ze zbiorami pamiatek z poprzednich wiekow. Widoki z dachu na okolice powalaly!! Caly klasztor byl pusty, bowiem okazalo sie, ze wszyscy mnisi udali sie na "puja" do sasiedniej wioski i dlatego nie mialam okazji ich spotkac. Niemniej dzieki tej pustce, brakowi turystow atmosfera w klasztorze byla jeszcze bardziej tajemnicza i majestatyczna. Na koniec zwiedzania pozostawilam sobie wielki posag Buddy, jaki znajduje sie tuz przy klasztorze. Posag Maitreya ma wysokosc 7 metrow i goruje nad okolica:)
Przyszedl czas powrotu.. spacerkiem, delektujac sie przecudownymi Himalajmi wokolo, dreptalam w kierunku hotelu. Nie spieszylo mi sie....poza tym czulam sie wolna, beztroska, oddana naturze i temu co robie!! Czulam sie szczesliwa!! Myslalam sobie, jak daleki jest mi teraz swiat w Europie, pogon za pieniadzem, brak czasu, skupienie sie na rzeczach materialnych. Czulam, ze to miejsce, ta czesc Azji jest moim nowym domem, ze moje serce, umysl polaczyly sie z tym miejscem, ta atmosfera. Czulam, ze wlasnie dlatego zyje..aby czuc sie tak jak czulam sie w gorach, w Ladakh, w Indiach, w Azji. Podroze to ja i ciezko bedzie wrocic na tamten padół:(
Chcac sie podzielic wrazeniami z tak pieknego miejsca dzownilam do Manu. Ostatecznie okolo 19 dotarlam do hotelu. Tu spotkalam dwie przesympatyczne Holenderki - Ingrid i Rene. Po krotkiej rozmowie wybralam sie z nimi na spacerek i ogladanie zachodu skonca!! I to bylo nieziemskie przezycie. Kolory jakie mienily sie na sasiednich wzgorzach zapieraly dech w piersiach:) Wszystkie odcienie zółci, pomaranczy, czerwieni.. swiat mienil sie kolorami. Zdjecia jakie znajduja sie powyzej chyba najlepiej oddaja klimat i piekno tych momentow. Do tego niesamowite towarzystwo kolezanek. Niesamowita byla Rene, ktora skakala z radosci przygladajac sie systemowi nawadniania wioski. To prawda, ze system jest niewiarygodny.. to labirynt malych rowow, ktorymi plynie woda i ktore rozchodza sie we wszystkich kierunkach. Czesc z nich pozatykana jest szmatami (pozostalosci starych ubran) i malymi kamieniami, tak aby woda plynela tylko w odpowiednim kierunku. Codziennie rano jedna osoba z wioski, odpowiedziana za "wodociag" robi rundke po wiosce, odblokowujac i zablokowujac odpowiednie kanaly:) Tak to dziala.. jakie proste, a jakie skuteczne:)
Ostatecznie do hotelu wrocilysmy okolo 20:30. Tu czekal juz na nas pyszny obiadek - nieco kontynentalny, ale wyjatkowo smakowity (makaron z serem, zupa pomidorowa, a na dokladke warzywa i chapati). Jedzonko bylo smaczne, choc nadal moje podniebienie faworyzuje kuchnie indyjska:) I przy takiej woli pozostac:). Do tego super pogaduchy z dwoma artystkami z Holandii i wieczor minal jak ulamek sekundy. O 22-giej wyladowalam w pokoju..WOW.. w takich luksusach juz dawno nie spalam:) Ale poniewaz zmeczenie powalalo mnie z nog, nie bylo nawet czasu, aby sie tymi luksusami nacieszyc:). I znow moja dewiza sie potwierdzila... po co placic za przepiekne pokoje skoro to tylko sen, to tylko noc, kiedy czlowiek nawet nie moze docenic tej wygody. Dlatego Drahanka sypia w malych hotelikach, malych pokoikach i tam czuje sie najlepiej:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz