wtorek, 12 maja 2009

Devprayag, czyli integracja w Accenture:)


Accenture i Społka:):)
Od lewej: Shipra, Drahanka, Gaurav, Rishika.
Podczas nocnego przystanku na posilek:)
W drodze do Marine Drive!


Marine Drive!! Tu zaczynamy rafting!


Zwarci i gotowi..przed nami przygoda dnia!:)
A to juz cala raftingowa druzyna:)













A to juz po splywie... niestety w trakcie nie dalo sie robic zdjec:(



Wypadli z pontonu, ale mimo tego jak widac nadal zadowoleni i szczesliwi:)
W tym miejscu skonczylismy splyw...za rogiem czai sie Rishikesh:)
Nasz srodek transportu po Gangesie:)
W drodze do samochodu...elementy codziennosci:)
Jeden z rapidow widziany z drogi- to tu przezylismy nasza przygode!


Kilka zdjec okolic w drodze do Devprayag!









A to juz widok na Devprayag!


Po wysilku przyszedl czas na zabawe:)


Nasz oboz - Dhaneshwar Resort&Adventures:)



U stop Gangesu:)









Posilek na lonie natury:)
No i wodne wariactwa:)




















Nasz domek podczas tego weekendu:) Lepszy niz pieciogwiazdkowy hotel:)
I kilka ujec z meczu siatkarskiego:)
Czyz nie wygladamy profesjonalnie?!?!:)




Nasz kamping z gory... no i piekna okolica:)


Zaczynamy skoki do wody:)


Moj pierwszy skok!!! Dawaj Drahan!!!




Kolejne to juz byla pestka:)



Przyszla kolej na Manu... pierwszy skok w jego zyciu. Gratulacje kochanie!!!



A wszystko obserwowal z boku manager dzialu - Ganesh.. super chlopak:)
No i Drahanka z innej perspektywy:)
Pomoc w wciaganiu byla nieoceniona..Manu i Gautam sprawdzili sie na medal:)

A to juz krotki splyw pontonem.
W tym miejscu rozpoczyna sie Ganges - zejscie dwoch rzek: Bhagirathi i Alaknanda.

Hem w akcji... w koncu przed nami rapid!




A to juz nasza splywowa druzyna - Drahanka, Manu, Gaurav, Shipra i jej chlopak.
Hem klika zdjecie:)



Widok na Ganges:)...W oddali Devprayag!






Widok na zejscie obu rzek i poczatek Gangesu! Devprayag!
Devprayag!



Ganges i nasz obóz!


Dwa lobuzy i Hem!



Przyszedl czas na liny:)
Abi jest juz po... ja dopiero zaczynam:)



Udalo sie.. przeszlam, przezylam...moge sie usmiechac:)
Wieczorna zabawa:)



Przyszedl czas powortu do Delhi:(
Spacerek po gorkach:)






Hinduistyczna swiatynia na szczycie:)



Tu wylegiwalismy sie zazywajac sloneczka i ciszy:)

Ganges...tam w dole jest nasz oboz..czy nie cudownie?!?:)
Swiatynia w pelnej okazalosci:)








Czarne i biale nózie:)

Tuz przed wyjazdem...

Wody Gangesu!


1-3.05.2009
Jak to w wielkich korporacjach bywa co roku organizowane sa wyjazdy intergracyjne dla poszczegolnych dzialow. Tym razem przyszedl czas na druzyne specjalistow IT z Accenture. Na moje szczescie wyjazd uwzglednial osoby towarzyszace, wiec sie zalapalam:)
Grupa skladala sie z 14 zwariowanych osob (ja, Manu, Puneet, Gautam i Gori, Abi i Shikha, Rishika, Gaurav, Seniuk, Vivek, Yogi, Shipra i jej chlopak,:):)).
Wyjechalismy z Delhi w czwartek o 2-giej w nocy. Trzy zwariowane samochody z grupa zwariowanych Hindusów.. a wsrod nich ja:) Przed nami 200 km do Rishikesh, skad dwie godziny do Devprayag, gdzie znajdowal sie nasz oboz. Juz sama droga dodawala adrenaliny, bo jak przystalo na prawdziwych Indian zarowno pasazerowie jak i kierowca zazywali "procentowe" trunki. Dla nich to calkowicie normalne, wiec nie zostalo mi nic innego jak tylko zaufac. Seniuk, ktory prowadzil nasz samochod mimo trzech buletek piwa trzymal sie niezle i nie wariowal na drodze...ale nie wspomne o Puneet'cie z drugiego samochodu, ktory wydawalo sie, ze bierze udzial w wyscigach rajdowych. Co ciekawe jego pasazerowie spokojnie spali..... co sie dziwic...w koncu to norma tutaj:):)
Okolo 8-mej rano dojechalismy wymeczeni do Rishikesh. Tu spotkalismy Hem'a, ktory organizowal dla nas rafting po Gangesie. Szybkie sniadanie, przebieranie sie w odpowiednie ciuszki i juz siedzielismy w jeepach w drodze do Marine Drive, gdzie rozpoczynal sie nasz rafting. Marine Drive oddalony jest o 26 km od Rishikesh, a droga tam prowadzaca, nalezy do jednych z najgorszych. Niestety po drodze okazalo sie, ze w calym zamieszaniu, przy 4 samochodach jakie zabieraly grupe, dwoch kolegow zostalo w Rishikesh. Jakze byli wsciekli, jakze krzyczeli...jednak co sie dziwic.. przez godzine wydzwaniali do wszystkich, ale nikt nie odbieral. Wszyscy bowiem przygotowujac sie na raftingu zostawili telefony w bagazach, wiec nikt nie byl swiadomy zaistaniałej sytuacji. Ale pech... juz dojezdzalismy do celu, gdy okazalo sie, ze trzeba wracac. Manu z Gautamem wzieli taksowke i pojechali po zagubionych kolegow. My w tym czasie delektowalismy sie pieknymi widokami, pluskaniem w wodzie i goracymi promieniami slonca. Hem przygotowywal pontony, a ja jak to na Drahanke przystalo pomagalam...w koncu nie potrafie zbyt dlugo usiedziec na jednym miejsu.:):). Okolo 11:30 ekipa zostala uzupelniona i wyruszylismy na splyw. Dwa pontony, dwie zwarte ekipy:) W jednym pontonie bohaterska szóstka pod wodzą Hem'a (ja, Manu, Shipra i chlopak, Vivek, Rishika), w drugim pozostala osemka.
Spływ byl niesamowity, zaczelismy o 11:30, a skonczylismy o 16-tej. 26 kilometrow z nurtem Gangesu. Manu jak zwykle robil za dusze towarzystwa, wiec oprocz pieknej natury i dzwieku rwacej rzeki wokolo, byl tez smiech, zabawa i kawaly...Zgrana paczka i swietna zabawa. Nie obylo sie oczywiscie bez przygod. Rafting to nie tylko spokojne splywanie po rzece, ale wrecz przeciwnie, walka z rapidami, rwaca rzeka i skalami wokolo:) W ciagu tych kilku godzin przeplynelismy kilka rapidow. Jedne byly mniejsze, inne wieksze. Adrenalina jednak jest zawsze taka sama. Wplywajac na rapid czlowiek czuje, ze woda i rzeka sa panem. Ponton spokojne wplywa na wzburzone fale i zaczyna sie o nie obijac, skakac, unosic i opadac. Czujesz ze cala sila jest po stronie wody, ty tylko idziesz droga wskazana przez nia. Dzwiek i dotyk wzburzonej wody obijajacej sie o ponton i twoje cialo, wody przelewajacej sie do srodka - to cos co dodaje adrenaliny i emocji. To sa sekundy, minuty, ale niezapomniane:) Na jednym z rapidow, co ciekawe tym najniebezpieczniejszym (Golf Course Rapid) i nam przydarzyla sie przygoda. Z naszej szostki na pokladzie zostala tylko dwojka. Ponton odbil sie od wysokiej fali, niemal jak czolowe zderzenie...przód pontonu podniosl sie niemal pionowo do gory... iiii...no i wypadlismy. Ja, Manu, Shipra i Vivek poza pokladem lodzi:) To byly szalone minuty. Ja i Manu utrzymalismy sie razem. Shipra wpadla do wody, dostala sie pod pontron i wyplynela po drugiej strony. Vivek z kolei zostal wyniesiony przez fale kawalek dalej, tak ze drugi ponton zdolal go wylapac. My z kolei spedzilismy szalone minuty obijajac sie od kolejnych fal. To bylo z jednej strony niezapomniane, ale z drugiej w pewnym stopniu przerazajace uczucie. Wypadajac z pontonu czlowiek traci calkowicie kontrole nad tym co sie dzieje, fale rzucaja cie z jednej strony na druga, nie mozesz otworzyc oczu, bo co chwila dawka uderzeniowa obija sie o twoje oczy, nie mozesz wyplynac, gdyz jedna fala uderza cie w jedna strone, inna za sekunde w dol badz druga strone...kosmos...Do tego nie ma czasu na analize, czlowiek oddaje sie wladzy rzeki. Jak tylko zostalismy wyrzuceni z pontonu Manu zlapal mnie spontanicznie za reke (tak abysmy sie utrzymali razem). Ale jak sie okazalo nie do konca mi to pomoglo. W jednej rece wioslo, w drugiej uscisk Manu, a do tego rzucajace cie wokolo fale. Nie mogla nic zrobic, czulam sie jak w potrzasku... Dopiero po chwili, gdy rapid sie nieco uspokoil zdolalismy wyplynac na powierzchnie, tak ze mozliwe bylo otwarcie oczu. Nurt byl tak szybki, ze nioslo nas z ogromna predkoscia, niemniej fale nie obijaly juz tak mocno. W tym momencie Manu puscil mnie na sekunde. Kątem oka zauwazylam, ze obok nas jest ponton, nadal szargany przez fale. Puneet trzymal wioslo, podawal je Manu, a cala reszta patrzac na mnie krzyczala i pokazywala na cos za mna. Szybka reakcja, wzrok w druga strone i przerazenie. Z ogromna predkoscia lecialam na skaly. Cale szczescie szybka rekcja Manu, ktory chwycil mnie za kapok i przyciagnal do pontonu. Jeszcze dwa metry i wpadlabym na wielka skale.. co najgorsze nie moglam zrobic nic. Nurt byl tak szybki, wartki, ze nawet widzac, ze niesie mnie na skaly nie mialam szans, aby zaregowac.. woda byla silniejsza. Tak Manu uratowal mnie przed polamaniem badz obiciem sobie pewnych czesci ciala:) Pozostalą czesc rapidu przeplynelismy nadal zanurzani w wodzie, ale juz trzymajac sie lin pontonu. Szargalo, rzucalo, ale oparcie pontonu dawalo poczucie bezpieczenstwa.
Ta przygoda na pewno zostanie w mojej pamieci. Moje pierwsze wypadniecie z pontonu, pierwsze poczucie braku kontroli nad tym co sie dzieje...no i ta wielka adrenalina, ktora tak bardzo kocham. Mysle jednak, ze poza adrenalina nauczylismy sie wiele...i co najwazniejsze nabralismy respektu do rzeki:).
I jeszcze jedno... swiadomosc jak wazne sa kapoki.. bez nich czlowiek nie ma szans... chyba ze jest mistrzem plywania:):)
Po zwariowanych rapidach przyszedl czas na delektowanie sie plywaniem w Gangesie, skakaniem do wody i wioslowaniem. Po 26 km wszyscy byli wypompowani. Na koniec tylko ja i Shipra mialysmy na tyle sily, aby moczyc sie w wodzie i cieszyc splywem. Kazdy umieral:). Jendak co sie dziwic.. zasiedziali informatycy z Delhi:) dla nich to wielki wysilek:)
Pontonami doplynelismy do Rishikesh. Tu zapakowalismy sie w samochody i 70 km drogi do Devprayag. Droga przepiekna, wokolo gory, a w dole dolina, ktora plynie Ganges. Poza kierowca wszyscy spali.. biedni, wymeczeni:):) A ja jak zwykle pelna sil...co za pech...tak lubie czuc sie wymeczona, wypompowana...a tak zadko jest mi dane. Inni spali, a ja klikalam zdjecia:):)
Okolo 18-tej dojechalismy na miejsce. To znaczy nasz samochod dojechal, bo jak sie okazalo, jedna z grup zlapala kapcia i utknela tuz za Rishikesh. Wymiana kola zajela im ponad dwie godziny, wiec na miejsce zjechali pozna noca.
Nocleg mieslimy na kampingu tuz za Devprayag w Dhaneshwar Resort&Adventures. Miejsce przeurocze!!! Jakby u podnoza kanionu, w ktorym plynie Ganges. Do tego z dala od miasteczka, nad sama rzeka. Kilkanascie namiotow, pole do siatkowki, mala plaza i miejsce do kapania sie w Gangesie...i te piekne widoki dookola. CUDO!
Tego dnia juz tylko leniuchowalismy. Przepyszna kolacja, wylegiwanie na piachu, ognisko, tance, popijanie...sielanka.
Nastepny dzien byl rownie beztroski. Po meczacym raftingu wiekszosc nie miala sily sie ruszyc:) Dlatego leniuchowania nastapil ciag dalszy. Czasem udalo sie zebrac kilka osob i pogralismy w siatkowke, powalczylismy w wodzie, powylegiwalismy sie na piachu. Popoludniu wlasciciel kampingu zaserwowal nam skoki do wody. Tuz obok namiotow znajdowala sie mala skalka, z ktorej skakalismy do rzeki. Oczywiscie przypieci lina, gdyz nurt rzeki byl tak silny, ze po skoku nie udaloby sie dotrzec do brzegi bez pomocy wciagania:) Co ciekawe przekonalam sie wtedy jak bardzo strachliwi sa Hindusi. Wiekszosc z nich nie potrafi plywac, a nawet jak potrafia przypomina to plywanie 5-ciolatkow:) Ale co sie dziwic.. oni nie maja tyle miejsc i mozliwosci nauki plywania. Co ciekawe wiec, nawet panowie mieli stracha przed skakaniem. Stali nad skale i zastanawiali sie jak tu skoczyc...A co na to Drahanka... jak ryba w wodzie. Wiekszosc skoczyla raz a ja zaserowwalam sobie ciag 6-ciu skokow. Nikt nie mogl uwierzyc...!!! Dopiero wtedy zrozumieli jaka Drahanka jest szalona:) Po skokach Abi chodzil przez caly dzien mowiac, ze wezmie autograf ode mnie... haha... i co ciekawe nastepnego dnia nie odpuscil.. wzial:):)
Popoludniu, gdy Hem wrocil z kolejna grupa z raftingu zaproponowal nam maly splyw (musial odstawic pontony na miejsce). Ja, Manu, Shipra, jej chlopak i Hem udalismy sie z nurtem Gangesu. To byly dwa szybkie rapidy, ale jakze spektakularne. Devprayag polozone jest na zejsciu dwoch rzek: Bhagirathi i Alaknanda. W miejscu polaczenia tych rzek rozpoczyna sie Ganges. Gdy wplynelismy na to zlączenie, wody dwoch rzek szalaly, obijaly sie o siebie, a my miedzy nimi. Wariactwo.. niemal jak na rapidzie, gdzie wypadlismy. Super emocje i super adrenalina. Szkoda tylko, ze tak krotko.
Potem polgodzinnym spacerkiem wrocilismy do obozu. Na koniec dnia zaserowwano nam wspinaczke na linach.. niby taki park linowy, ale w mniejszym wydaniu. Zawsze to cosik sie dzialo:):)
Wieczorem kolejna imprezka na lonie natury i pelna integracja. Cala ekipa z dzialu Manu jest naprawde niesamowita. Czulam sie jedną z nich i dlatego ten weekend byl tak udany.
Nastepnego dnia przyszedl jednak czas poworotu. Z rana cala grupa zebrala sie do drogi. Moj plan zakladal, ze nie wracam z nimi do Delhi i jade w gory, dlatego postanowilam zlapac najblizszy autobus do Kedarnath, ktory mijal Devprayag. Jak to jednak zwykle bywa plany ulegly zmianie w ostatniej chwili, gdyz Manu postanowil zostac ze mna ten dzien, a wieczorem zlapac nocny autobus do Delhi. I tak tez sie stalo. Pomachalismy na pozegnanie wesolej gromadce, a sami zostalismy na kampingu delektujac sie swoim towarzystwem, natura i cisza otoczenia. Potem wspielismy sie na najblizsze wzgorze, gdzie znajdowala sie sliczna hinduska swiatynia. Tu poleniuchowalismy podziwiajac widoki. Potem pyszny obiadek na kampingu i czas wracac. Manu wracal do Rishikesh wiec znow zmienilam swoje plany i zamiast jechac do Kedarnath wyruszylam w droge do Yamunotri. Z Devprayag wydostalismy sie jeepem (80 rupii) do Rishikesh.Potem szybka kolacja, spotkanie z Hem'em i nasze drogi sie rozeszly.. Manu pojechal do Delhi, ja w gory..
Przede mna Yamunotri.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz