poniedziałek, 15 czerwca 2009

Badrinath - jeden z czterech glownych Char Dam w Indiach

Przepiekny wchod slonca w Badrinath!!

Namioty w Jagirdar GH i cudowny szczyt Neelkanth w tle!
Neelkanth Peak (6597 m npm)
Widok z hotelu!

Ten drugi namiot od srodka do moje krolestwo podczas pobytu w Badrinath!:)
A to juz sam guest house!
Dzieki tym kwiatom miejsce stawalo sie jeszcze bardziej urokliwe!


A to juz glowna atrakcja Badrinath!! Swiatynia Shivy!
Przez Badrinath przeplywa rzeka Alaknanda

Swiatynia zaurocza przede wszystkim swoim kolorytem!





Nie jest latwo klinknac takie zdjecie jak sie jest samemu...ale udalo sie, mila Hinduska przyszla z pomoca:)




Wszystkie kolory tęczy!!!




A to juz kilka ujec tlumow wokol swiatyni... az ciezko uwierzyc!!!







Gorace źródła... niestety kapia sie tylko mezczyzni:(
Uwierzcie...stanie w takim tlumie nie nalezy do przyjemnosci..
Spróbowalam.. i nie polecam:)



Kilka ujec z drugiego brzegu Alaknandy!






Widok na Badrinath z drogi do wioski Mana!



Sciezka w kierunku Badrinath!


Widok w kierunku wioski Mana




Mały wodospad po drodze!
Piękne szczyty górujace nad Badrinath!

No i wyluzowana Drahanka... tam bylo tak pieknie!!
Pracujace na polach kobiety to nierozlaczny element kazdej wioski w Indiach!



Tuz przed dojsciem do wioski Mana!



Wioska Mana... ostatni indyjski przyczulek przed Tybetem!

chyba mi sie tam bardzo, bardzo podobalo?!:)




W objeciach koryta rzeki!!



Ten mostek to ostatni krok przed wstapieniem do wioski...
Troche trzeslo na nim, ale dalo sie spokojnie przejsc.. a chyba to najwazniejsze:)






Mana skupia wiele swiatyn.. oto jedna z nich!


Domki sa male, kamienne...ale jakze urokliwe:)


Lokalne kobiety i stroje, bedace mieszanką indyjsko-mongolską:)






Nie ma wieszakow, ale jest inny sposob na suszenie ubran!
Widok z wioski na doline, w ktorej znajduje sie wodospad Vasudhara!
W tym kierunku powedrowalam nieco pozniej!

A to juz odlegle szczyty górujace nad Badrinath!.. rowniez widok z wioski!

Widok z wioski na doline Alaknandy... na jej koncu znajduje sie Badrinath!



Ostatni sklep herbaciany na terenie Indii...
...potem juz tylko tybetanskie przysmaki:)
Takimi grupami podrozuje sie w Indiach...nie ma pojedynczych turystow.
Hinduska rodzina przed swiatynia!


A oto próby zdyscyplinowania tlumow turystow w Mana.
SUPER.. oby tylko dzialalo:)
Wyroby sprzedawane przez mieszkancow wioski!


Miejsce na gre jest wszedzie, nawet na dachu domu z pieknym widokiem na okolice:)
Inni spozywaja posilki.. rowniez na dachu:)




Rzeka Alaknanda w calej okazalosci:)
Dolina, ktora prowadzi do wodospadu Vasudhara!
Widok w przeciwnym kierunku...tam na koncu znajduje sie wioska Mana!



Przecudowne szczyty wokolo!!



Ostatnie strome podejscie!
Widok na doline.. szkoda, ze nie bylo czasu, aby pojsc dalej:(
No i piekny wodospad Vasudhara!


Drahanka, gory i wiatr we wlosach!!!


Nie obeszlo sie bez sesji zdjeciowej.. Drahanka i Vasudhara!

Chmury nad wioska Mana!





Medytujący baba!

Woda znikala za stozkiem sniegu i lodu!!


Czyz nie uroczo kroczyc po takiej sciezce?!:)
W drodze powrotnej
A to juz przyklad kilku uroczych kwiatow, jakie upiekszaja doline!




W drodze powrotnej ...przede mna wioska Mana!
Szczyty i zachodzac slonce nad Badrinath!
5:00 rano... Badrinath o poranku!

Tam zmierzam...kierunek Neelkanth!
Szczyt Neelkanth (6597 m npm)
Uspione Badrinath zostalo daleko za mna!!

Tam juz jest pelnia dnia.. tu nadal chlodno i ponuro:)
Wschod slonca nad Badrinath!!
no i pojawialo sie... piekne sloneczko za gorami!

Made by hand po drodze!

Widok na doline Neelkanth!




Miejscami nadal zalegaly platy sniegu!

Drahanka i szczyt Neelkanth!





Widok na doline skad przywedrowalam!!


Neelkanth w calej okazalosci.. czyz nie powala urokiem?!










Tu leniuchowalam, jadlam sniadanie i delektowalam sie widokami:)















Takich strumieni i nieco wiekszych rzek napotkalam kilka...


Postanowilam isc dalej...zobaczymy, gdzie mnie nogi zaprowadza:)

Kierunek mojej wedrowki.. to wzniesienie po prawej (ponizej bialych szczytow) to moj cel...bylo naprawde stromo
Tam zmierzalam.. wydaje sie plasko i niedaleko... ale to zludne!!!
Bdzies tam na dnie lezy Badrinath, skad przywedrowalam.. jak widac trzeba bylo nieco podreptac w gore:)
Dreptalam.derptalam.. az weszlam na to kamienne, zwirowe wzgorze!!


Bylo stromo, a kamienie obsuwaly sie pod nogami!.. no i nie bylo szlaku:)
Czasem trzeba bylo dreptac po sniegu!!!
Ale jakze piekna sciana przede mna!!

Widok na odlegle Himalaje!!

Od tego momentu bylo naprawde pod gore...wspielam sie na wzgorze po prawej stronie... niestety niewidoczne na zdjeciu:(

Przepiekna sciana jednego ze szczytow! Niemal jak draperia!!
Podczas podejscia!
Wokolo bylo bialo i cicho!!
Jak widac bylo naprawde stromo i kamieniscie:) Nic.. trzeba bylo isc dalej:)





Lodowce na zboczach i obsuwajacy sie snieg!
Dotarlam na wzgorze..jestem na wysokosci okolo 4500 m (a moze nawet wyzej?!) i podziwiam widoki wokolo:)


Na dachu swiata:)
Neelkanth i jego lodowiec!

To ulubiona pozycja taty... wiec jedno zdjecie dla ciebie tatus!!!






Lodowiec w calej okazalosci!
Drahanka i szczyt Neelkanth w tle (6597 m npm)







Neelkanth i lawiny sniegu!!!





Zbliezenie na dwa bostwa:) Drahanka i Neelkanth:)

Ostatnie przed zejsciem spojrzenie na Neelkanth!




Te nózie wniosly mnie tak wysoko:)
Niebo zaczelo zakrywac sie chmurami!!
Przyszedl czas na zejscie!! Kilka ujec z wedrowki w dol!!



Tuz przed dojsciem do miasteczka.. widok na Badrinath!



Krykiet jest narodowa chluba Hindusow.. gra sie go wszedzie. Nawet na wielkich wysokosciach:)

1-4.06.2009
Jak juz wspomnialam we wczesniejszym poscie droga do Badrinath nie nalezala do najprzyjemniejszych... no ale jakos przezylam:):) Cale szczescie kierowca i konduktor pragneli dostac sie na miejsce rownie szybko jak ja, wiec ominelismy kilka zasad i pomknelismy do Badrinath nawet pod prad:) Otoz ruch drogowy pomiedzy Joshimath a Badrinath odbywa sie wachadlowo i co dwie godziny droga jest otwierana w jednym kierunku. Niestety gdy dojechalismy do Joshimath wlasnie skonczyl sie ruch w naszym kierunku, wiec wypadalo by czekac. Sprytne zagranie kierowcy, 50 rupii do kieszeni straznika i juz mknelismy do Badrinath. Nie powiem ze jazda pod prad, kiedy z przeciwnego kierunku nadciaga wiele samochodow, autobusow, nie przysporzyla nam wielu problemow...no ale dalismy rade:) Trzydziesci kilometrow pieknym kanionem z rzeka na dnie i pieknymi widokami dookola. Szkoda tylko, ze bylam tak strasznie zmeczona:)
Okolo 16.30 dojechalismy do Badrinath:) Miasteczko polozone jest na wysokosci 3415 m npm. i jest zaskakujaco duze. Spodziewalam sie malej wioski, a tu z jednego konca do drugiego idzie sie okolo pol godziny.. wow. Badrinath slynie glownie ze swiatyni, ktora jest jednym z 4 glownych Char Dam w Indiach - 4 siedzib Boga zlokalizowanych w 4 krancach Indii (pn-Badrinath, pd - Rameshwaram, wsch - Puri, zach - Dwarka). Zgodnie z wierzeniem kazdy Hindus powienien odwiedzic te swiatynie chocby raz w zyciu! Dodatkowo Badrinath zaliczany jest do tzw. Chota Char Dam, ktore zlokalizowane sa w tej czesci Himalajow (Kedarnath, Jamunotri, Gangotri, Badrinath). A co dla mnie najbardziej urokliwe nad miastem goruje przepiekny osniezony szczyt Neelkanth (6597 m npm) - cel mojej jednodniowej wycieczki:)
Jak to w turystycznych miejscach bywa znalezienie noclegu nie bylo latwe. Ceny jakie slyszalam za jedna noc powalaly (600-1000 rupii). Najpierw poszukiwalam noclegu wspolnie z dwojka Hindusow poznanych w autobusie. W ich przypadku sprawa byla jednak nieco latwiejsza - bowiem byli oni wraz z calymi rodzinami, wiec koszt pokoju rozkladal sie na wielu czlonkow rodziny i nawet 500 rupii nie wydawalo sie duzo. Niestety ja bylam sama i to robilo roznice. Po odwiedzinach w setce hoteli postawilam na ashram Kalli Kamli... to byla moja jedyna nadzieja, bo tam pokoje sa za okolo 200 rupii. Podlamalam sie, gdy okazalo sie ze wszystkie ashramy sa pelne. Co sie dziwic.. byla 19 wieczor, ciemno.. o tej porze ciezko znalezc wolne pokoje w tak turystycznych miejscach:(. Pamietam, ze mialam dosc.. zmeczona i zfrustrowana zlapalam sie ostatniej deski ratunku.. zaczelam pytac sklepikarzy i loklanych. I jak to zwykle bywa przyszla pomoc:) Jeden z nich nawet zaprowadzil mnie do hotelu, nieco oddalonego od centrum miasteczka, ale to nawet lepiej, bo bylo tam cicho i spokojnie. Jak sie okazalo Jagirdar GH przeznaczony jest glownie dla obcokrajowcow. WOW, ale mi sie udalo. Polozony jest na zboczu gory i rozposciera sie z niego przepiekny widok na cale Badrinath. Dodatkowo pieknie zagospodarowany. Przepiekne kwiaty rozsadzone na calej posiadlosci, czyste lazienki i toalety.. no i samo wyposazenie pokojow, czy namiotu bylo super. Jak sie okazalo caly GH byl pelny, ale zaproponowano mi namiot. Bylam tak zmeczona, ze bylo mi wszystko jedno.. moglam nawet spac pod siatka na dworze:) Ku jednak mojemu zaskoczneiu namiot byl super. Dwa piekne materace, spiwory, oswietlenie, dywan na podlodze. Super warunki. Generalnie koszt za nocleg w namiocie to 300 rupii, ale poniewaz bylam sama znizono mi cene do 250. Zawsze to lepiej niz 600 w innych hotelach:) A to miejsce dawalo chwile wytchnienia od halasu i harmideru Badrinath. Dodatkowo przemila obsluga i przemily wlasciciel, ktory tak mi pomogl:)
Tego wieczora juz tylko leniuchowalam. Zjadlam "dhal chawal", pogawedzilam z innymi turystami (dwie Francuski i dwoje Niemcow) i udalam sie na zasluzony odpoczynek:)
pomimo wielkiego chlodu spałam wysmienicie - dwa spiwory daly rade:) Nastepnego poranka wczesna pobudka i przecudowny wschod slonca nad Badrinath!! Do tego pyszne sniadanko w postaci chleba tostowego, ogorka i pomidora (moj sniadaniowy zestaw:).
Wczesniej zaplanowalam zostac w Badrinath tylko jeden dzien.. ale teraz zmienilam zdanie. Zostane dwa dni.. to miejsce mnie tak uspokajalo, pozwalalo wypoczac. Czuje, ze jakbym zamieszkala w centrum Badrinath nie zostalabym tu tak dlugo... ten GH jednak zachecal do pozostania dluzej:)
Na ten dzionek (2.06) zaplanowalam zwiedzenie swiatyni i wycieczke do odleglej o 3 km wioski Mana - ostatniej indyjskiej wioski przed Tybetem...kolejna wioska juz po stronie chinskiej:):).
Ale zaczelam od swiatyni. Przepiekna, kolorowa, zdobiona drewnianymi rzezbieniami. Porownujac do Kedarnath, Gangotri, czy Jamunotri ta swiatynia wydaje sie byc najladniejsza. To prawda swiatynia w Kedarnath powalala kamienna struktura i pieknymi Himalajami w tle, ale ta zauroczyla mnie kolorytem. Przednia fasada swiatyni mieni sie tecza...od czerwieni po niebieski i zielen. Do tego promienieje pozytywna energia!!! Szkoda tylko, ze takie tlumy wokolo. Setki pielgrzymow, sprzedawcow darow, mezczyzn oferujacych zdjecia. Halas i harmider...niestety to nierozlaczny element tego miejsca. No i oczywiscie dluga kolejka do wejscia do swiatyni:( Postanowilam odpuscic ogladanie swiatyni w srodku na ta chwile. Chcialam skorzystac z pieknej pogody.. na swiatynie przyjdzie czas nawet wieczorem:) Obok swiatyni znajduja sie "hot springs", gdzie wszyscy mezczyzni biora kapiel.. szkoda, tylko ze nie kobiety:(
Spedzajac ponad godzine u wejscia do swiatyni zdalam sobie sprawe, jak niewyobrazalne jest, ze tyle ludzi moze sie pomiescic na tak malych powierzchniach. Caly most, wszystkie dojscia do swiatyni byly makabrycznie zatloczone, nawet kawalka wolnego miejsca nie znajdziesz. Dobrze, ze specjalne porzadkowe sluzby staraly sie nad tym zapanowac, w innym wypadku ludzie by sie pozabijali:).
Po swiatyni poszlam na spacerek do wioski Mana. Piekna sielankowa sciezka pomiedzy polami, dookolo przepiekne gory.. czego wiecej pragnac:) Dosjcie do wioski zajelo mi troche czasu, bo po drodze jakas mala przekazka, leniuchowanie na trawie, telefony do Manu. Najbardziej zauroczylo mnie miejsce, gdzie spotykaly sie dwie rzeki. Dwie doliny, wysokie szczyty wokolo, piekne slonce, chlod wiejacy od rzeki, blekitny kolor wod Alaknanda. CUDO!!!
Aby dojsc do Mana najpierw trzeba bylo przemierzyc rzeke. Nie bylo to jednak problematyczne, gdyz sciezka zaprowadzila mnie do malego prowizorycznego mostka, uzywanego przez lokalnych jako dojscie do pol uprawnych:) Sama wioska niestety jest bardzo turystyczna. Znana jako ostatni indyjski przyczulek przed Tybetem (tylko kilka kilometrow do granicy z Chinami), zamieszkana przez plemie indyjsko-mongolskie, przyciaga wielu turystow odwiedzajacych Badrinath. Dodatkowo mieszkancy slyna z produkcji dywanow, chodnikow, swetrow, czapek, co sprawia,ze miejsce to jest jeszcze bardziej interesujace dla weekendowych turystow! Mimo wszystko wioska przypadla mi do gustu... podobala mi sie jej zabudowa, stroje mieszkancow no i widoki wokolo!!!
Po odwiedzinach w wiosce udalam sie na krotki spacerek w sasiednia doline...tak przynajmniej zaplanowalam. Gdy dotarlam na mala łąke skad rozposcieral sie piekny widok na wysokie Himalaje w tle, pozwolilam sobie na leniuchowanie na trawie, wcinanie ciastek i delektowanie sie chwila. Obiecalam sobie, ze tego dnia bede tylko odpoczywac..wielki wysilek zabroniony. Jak to jednak na Drahanke przystalo nogi chcialy chodzic, a sumienie nie pozwalalo lezec. Serducho podpowiadalo: "szkoda czasu na lezenie.. rusz sie.. takie piekny swiat wokolo a ty tracisz czas:)". To typowe mysli, jakie przychodza mi do glowy jak chce poleniuchowac:) No wiec ruszylam sie. Sciezka w dolinie prowadzila dokads, piekne gory przede mna.. dlaczego nie powedrowac tam.To prawda bylo dosc pozno, bo okolo 14-tej, a jak to bywa w gorach niebawem moglo zaczac padac, ale co tam. Idziemy dalej!!:)
Po drodze spotalam kilkoro turystow, wiec wypytalam gdzie prowadzi ta droga i ku mojemu zaskoczeniu celem byl piekny wodospad - Vasudhara:) Niby mialo byc niedaleko, ale jak sie okazalo poltorej godziny wedrowki pod gore przede mna. Dobrze ze przecudowne widoki wokolo,a na stokach przecudowne kolorowe kwiaty. Jest lato, wiec wszystko zaczyna kwitnac, promieniec kolorami. Dolina kwiatow!!! No i sam wodowpad przepiekny. Powiedzialabym ze byly tam nawet dwa wodospady, przy czy jeden z nich stanowil glowny trzon. Woda spadala z wiela moca, odbijala sie od skal i znikala za stozkiem sniegu i lodu u podnoza skaly!!! I to odswiezajace, chlodne powietrze!!! I te przecudowne wysokie na 6000 metrow gory wokolo!! Warto bylo przymusic sie do wysilku, aby tu dotrzec:)
Okolo 16-tej przyszla jednak pora powrotu. Niestety po drodze spotkalam dwoch Hindusow, ktorzy jak czulam potem, sledzili mnie do samego Badrinath. Nie bylo to komfortowe, no ale coz.. czasem trzeba sie pomeczyc z lokalnymi natretami!!! Okolo 18-tej dotarlam do Badrinath. Niestety robilo sie ciemno i zimno, wiec po szybkich zakupach na nastepny dzien udalam sie do GH. Tu pyszne jedzonko (allo jeera, chapati) i mile towarzytwo pary z Niemiec - Anika i Roman. Podrozuja przez ponad 6 miesiecy po Azji, a obecnie Anika zalapala sie na maly wolontariat w szkole w Badrinath, wiec codziennie przez 3 godziny uczy dzieciaczki angielskiego. Okolo 22-giej udalam sie jednak na spoczynek. Przede mna wczesna pobudka - zaplanowalam dwugodzinny spacerek o wschodzie slonca do podnozy Neelkanth, ktora goruje nad miasteczkiem.
Zegarek zadzwonil jak zwykle 3:30, ale leniwa Drahanka wstala dopiero okolo 4:30. Szybkie pakowanie i po 45 minutach w droge. Na dworze ciemno, zimno, ale nie bylo wyjscia:)Dobrze, ze po pol godzinie drogi wdrapalam sie na male plateau, skad do konca dnia rozposcieral sie widok na przecudowny, osniezony szczyt Neelkanth (6597 m npm). Poczatkowo droga pięła sie pod gore swoistm chodnikiem. Potem jednak przerodzila sie w malutka sciezke pomiedzy krzakami, kamieniami. Czasem bylo naprawde ciezko odnalezc prawdziwy szlak.. dobrze, ze kierunek byl znany, wiec nie bylo wiekszego problemu:). Po drodze minelo mnie trzech lokalnych mezczyzn.. Zastanawialam sie co oni robia o tej porze w takim miejscu i dlaczego zmierzaja w tym kierunku.. przeciez tam nic nie ma...tylko gory!!! Potem jednak znikneli mi z widoku, wiec czulam sie znacznie bezpieczniej:)
Po poltorej godzinie podejscia dotarlam do miejsca skad rozposcieral sie przecudowny widok na szczyt i caly masyw Neelkanth:) Obok plynela rzeczka i rozchodzil sie przecudowny szum gorskiej wody, krowy pasly sie na zielonej trawie, przede mna osniezone szczyty, a ja robilam sobie piknik. Pyszne sniadanko i usmiech na twarzy...to wynagrodzenie wysilku, jaki musialam wlozyc, aby sie tu dostac:). Choc spodziewalam sie, ze droga zajmie mi wiecej czasu i bedzie bardzie meczaca..a tu niespodzianka. Dobrze, ze pogoda dopisala, bo nadal swiecilo slonce, a niebo bylo blekitne!!! Jakze pieknie wygladaly szczyty na tle tego blekitu?! Ahhhh....Cudo!
Byla 9-ta rano, a ja wydawalo sie zrealizowalam plan dnia dzisiejszego... Hmm... to mi jednak nie wystarczylo. Wiec?!?!....Ku mojemu zaskoczniu w pewnym momencie minal mnie Baba i poszedl dalej. Pomyslalam wiec... moze tez powedruje dalej i zobaczymy gdzie mnie sciezka zaprowadzi:) Wydawalo sie, ze to dobry pomysl, nie spodziewalam sie jedynie ile wysilku bedzie mnie to kosztowalo. Poczatkowo szlo sie po zielonej lace, pomiedzy malymi krzaczkami. Potem jednak powierzchnia pokryla sie kamiennym pustkowiem, poprzecinanym kilkoma strumieniami i jedna wielka rzeka:) Jakims sposobem po malych trudnosciach udalo mi sie te rzeki przekroczyc, wiec szlam dalej. Gdy dotarlam do podnoza wzgorza przyszedl czas na wspinaczke. To bylo makabrycznie ciezkie podejscie. Poniewaz nie bylo szlaku, a powierzchnia pokryta byla kamieniami, dwa kroki pod gore zmienialy sie w jeden, bo za kazdym razem pod ciezarem ciala czlowiek zjezdzal pol metra:( Ciekawilo mnie jednak co jest za wzgorzem, co jest dalej, wiec nie ustawalam w wysilku. Pot sciekal z calego ciala, cialo krzyczalo: "nie mam sily", a ja szlam dalej. Oczywiscie co chwila stawalam, aby zlapac oddech... wysilek i znaczna wysokosc (ponad 4500 metrow npm) sprawialy, ze kazdy krok pochlanial cala energie jaka zostala w tobie. Do tego ostre slonce przypiekajace twojego nosa...no i widok stromego podejscia, jakie jest jeszcze przed mna!!! Gdy dotarlam do malego plateau przede mna rozpostarl sie widok na osniezone szczyty masywu, no i olbrzymi osniezony teren po jednej ze stron. Nawet czasami trzeba bylo po nim dreptac. Niestety nadal nie bylo widac, co jest za wzgorzem. Postanowilam wiec zmienic trase i wspiac sie stromo pod gore, tak aby osiagnac szczyt wzgorza. To dopiero byla ciezka praca. Dwa kroki i przystanek, kolejne dwa i kolejny przystanek.. nogi odmawialy poslusznstwa, wiec byla to tez ciezka praca motywacyjna:) W koncu jednak osiagnelam szczyt i odplynelam. Szczyt Neelkanth byl na wyciagniecie dloni, a jego lodowiec niemal stykal sie ze wzgorzem, na ktorym siedzialam. Bylam strasznie wysoko.. moze nawet wiecej niz 4500 m npm.. kto wie. Wszystkie szczyty wokolo byly tak blisko.. a w oddali blyszczaly kolejne masywy Himalajow. Czulam, ze jestem na dachu swiata, czulam, ze jestem mala czastka tej natury, malutkim elementem, ktory w tym momencie zjednal sie z gorami. JA, a wokolo tylko gory, pustka i dzwiek lawin schodzacych co chwila z masywu. Niemal jak odglos walacego sie budynku!!! I co chwila tony sniegu zwalaly sie na lodowiec tworzac kolejne stozki sniegowe. Siedzialam tam ponad poltorej godziny i nie moglam uwierzyc, ze tu jestem. Wielokrotnie przychodzily mi do glowy nasze piekne Rysy w Tatrach, gdzie juz tyle razy siedzialam o wschodzie slonca na szczycie, czujac sie jak mala istotka w tym gorskim bezmiarze. Teraz te odczucia powrocily. Czulam jak mala, bezbronna jestem.. jak wielka sila i natura jest wokolo mnie. A co najwazniejsze chcialam byc jej czescia.. I BYLAM!!!
Po malym posilku i pieknym czasie delektowania sie miejscem przyszedl czas zejscia. Byla 13-ta, a przede mna dluga droga w dol. Zejscie bylo naprawde strome i czasem niebezpieczne. Brak szlaku, zsuwajace sie kamienie nie ulatwialy zejscia. Czasem trzeba bylo uzywac tyłeczka jako podporki:) Gdy dotarlam do sniegowego plateau i malej rzeczki zaczelo byc nieco latwiej. Pojawil sie jednak kolejny problem. Trzeba bylo przedrzec sie przez kilka strumieni, jakie pokonalam o poranku. Zapomnialam jednak o tym, ze w wysokich gorach normą jest, iz rano poziom wod w rzece jest znacznie nizszy,a po 14tej znacznie sie podnosi z powodu topnienia lodowcow (slonce swieci od 7-mej rano, wiec zdazy sie tego natopic troche:). No i pojawil sie problem. Poziom wody podniosl sie o jakies pol metra, wszystkie dostepne wczesniej kamienie zakryly sie woda, nurt stal sie znacznie szybszy i okazalo sie, ze brak przejscia. Kilka strumykow udalo sie przeskoczyc, ale przy jednej rzece krazylam wokol brzegu w obu kierunkach i zero przejscia. Rzeka szeroka, nurt makabrycznie szybki, dno niewidoczne. Nie bylo wyjscia - trzeba bylo zdjac buty, pochowac wszystko do plecaka, podwinac spodnie i na slepo przejsc przez rzeke. To byla wielka lekcja rownowagi. Kamienie strasznie sliskie, wiec stopy co chwila zeslizguja sie z ich powierzchni, plecak ciazy i przegina cialo na rozne strony, a woda obija sie od twoich nog pragnac przegiac cie w jej kierunku. WOW... to bylo ciezkie przejscie, ale jakos sie udalo:) Kolejne doswiadczenie za mna. Przyznam, ze zawsze w chodzeniu po gorach przekraczanie rzek mnie meczy i przyprawia o maly strach. No, ale w koncu trzeba walczyc z tym.
Po tej przeprawie chwila odpoczynku i dalej w droge. Niestety kolejne dwa mniejsze strumienie rowniez nie nalezaly do najlatwiejszych. Jakims jednak sposobem udalo sie je pokonac bez sciagania butow, choc i tak moje ukochane butki nie obeszly sie bez malej kapieli:):).
Po ponad godzinie dotarlam do miejsca, gdzie leniuchowalam o poranku. Kto by pomyslal, ze zaserwuje sobie takie przygody i taki wysilek.. a przeciez mial to byc luzny dzionek. Oj Drahanka... ty to sobie zawsze dolozysz:):):)
Od tego miejsca zostalo mi juz tylko godzina zejscia w dol. Dzionek mi dopisal. Do tego momentu swiecilo pieknie slonce (nawet spieklam sobie strasznie mojego wielkiego nosala:):)...niestey teraz niebo zaczelo zakrywac sie chmurami!. Okolo 15:30 dotarlam do Badrinath, wymeczona, upocona, ale szczesliwa z powodu tego, gdzie weszlam, co przezylam:).
Szybka kapiel, cieply posilek i nie ma leniuchowania. W koncu nastepnego dnia wyjezdzalam, a jaszcze nie widzialam swiatyni. Czekalo mnie jednak wczesniej godzinne oczekiwanie w kolejce... ohhh... i do tego te tlumy. Hindusi maja maniere pchania sie non stop.. nawet jak nie ma miejsca z przodu beda pchac, wisiec na tobie.. jakze mnie to doprowadza do szalu. Stojac wiec w kolejce musialam powalczyc nieco z natretnymi Hindusami.
Niestety gdy dotalam do wnetrza swiatyni bylam nieco rozczarowana tym co zobaczylam. Kolejna fabryka pieniedzy i darow.. jak przemysl swiatynny. Ludzie przynosza dary, opiekuni swiatyni wywalaja je na kupe i te przewijajace sie masy ludzi... nie ma spokoju, modlitwy, mistycznej atmosfery.. to niemal jak dreptak w centrum miasta, przez ktory przewija sie miliony ludzi. No coz... takie sa uroki tak turystycznych miejsc:)
Po szybkich odwiedzinach w swiatyni udalam sie na dworzec autobusowy. Chcialam zabukowac bilet na autobus do Haridwar na nastepny dzien. Jednak i tu musialam nieco powalczyc... jeden mezczyzna przy kantorku, chcial mnie oszukac i dac mi najgorsze miejsce jakie istnieje (po stronie kierowcy, bokiem do kierunku jazdy). Do tego zawyzyl cene biletu. Gdy chcialam go sprawdzic u innego kasjera, myslac ze nie rozumiem w hindi staral sie go namowic, aby przekazal mi te same informacje. Jakze sie wscieklam. Zaczelam krzyczec, grozic, ze wezwe policje, wiec nieco sie wycofal. Hindusi czasem licza na glupote obcokrajowcow, myslac ze nie rozumiemy w hindi... niestety czasem moga sie pomylic. Po kilku grozbach kasjerzy zaczeli rozmawiac ze mna normalnie i jakos znalazlo sie normalne miejsce w innym autobusie i to na moje zadanie przy oknie! Jak widac w Indiach czasem trzeba walczyc o swoje.. a moze nawet nie czasem.. a czesto:) Ale to kwestia doswiadczenia:)
Zaplacialm 300 rupii i dostalam jakis kwitek z nabazgranymi slowami w hindi, ktory jak sie okazalo nie byl jeszcze biletem. Zgodnie z obietnica mialam sie stawic na dworcu dnia nastepnego o 5:30 rano i wtedy przekazany mi zostanie normalny bilet. Zobaczymy wiec:) Jak nie to beda mieli z Drahanka do czynienia:)
Tego wieczora juz tylko odpoczywalam. Ostatniego dnia mialam sie wyluzowac, a zaserwowalam sobie taki wysilek:);) Zjadlam pyszne "dhal chawal", pogawedzialam z sympatycznymi Niemcami, potem spakowalam plecak i okolo 21-szej poszlam spac:) Udalo mie sie uzgodnic z wlascicielem hotelu, ze te noc spedze w "dormitory" (grupa, ktora wczesniej w nim mieszkala wlasnie wyjechala i stalo puste). Bylo to wygodniejsze, a zarazem tansze (150 rupii).
Ostatniego dnia (4.06) wczesna pobudka o 4-tej, dopakowywanie, poranna toaleta i biegiem na dworzec. Obietnica zostala wypelniona - dostalam bilet, znalazlam autobus, a po malej klotni z innymi egoistycznymi pasazerami zapakowalam plecak do bagaznika. W droge wiec!!! Przede mna 14 godzin jazdy do Haridwar, a potem kolejne 6-7 do Delhi:) To dopiero bedzie meczace:)
I faktycznie... droga byla zabojcza. Tlok w autobusie, malo miejsca na nogi, babcia na siedzeniu obok, ktora co chwila pokladala sie na mnie i ten meczacy upal:( Niestety jak to na zlosc bywa mielismy ponad dwie godziny opoznienia w jezdzie, wiec do Haridwar zamiast o 18-tej dojechalam po 2o-tej. Krotki spacerek z prywatnego dworca autobusowego, gdzie nas wysadzono, na publiczny dworzec i przesiadka do kolejnego autobusu do Delhi, ktory wlasnie odjezdzal (117 rupii).
Gdy po 22 godzinach jazdy w autobusach (z pol godzinna przerwa na przesiadke) dojechalam do Delhi czulam sie jak flaczek:) Dobrze, ze Manu odebral mnie taksowka z dworca, a w domu zaserwowal pyszny obiadek z kurczaka:):) Co tam, ze byla 4-ta w nocy... trzeba nadrobic zaleglosci w pysznym jedzeniu:):)
To byl piekny czas... i piekne gory, ktore sprawily, ze fruwalam!!!

2 komentarze:

  1. Faktycznie, pieknie, alez Ty masz przygody! Opiszesz to mam nadzieje w ksiazce jakiejs!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak utalentowana,aby napisac ksiazke to ja chyba nie jestem:)

    OdpowiedzUsuń