niedziela, 7 czerwca 2009

Kedarnath - pielgrzymka do serca Himalajów:)


Przed wyjazdem do Kedarnath zawitalam na kilka godzin do Shimla:)
I kilka fotek z mojego ulubionego hill station:)









No i w droge.. przede mna 12 godzin jazdy z Haridwar to Gaurikund!
Moje boczne siedzenie w autobusie i skupiony kierowca:)

A takie widoki mijalismy po drodze:).. okolice Srinagar!


Ekipa wesolego autobusiku, ktory zabral mnie z Gupta Kashi do Gaurikund!

A to juz sam srodek transportu:)
No i czesc kobieca:)...jak zwykle powazna do zdjecia::)



Gaurikund i poczatek szlaku do Kedarnath..
tu mozna wynajac konia, lektyke.. kto co woli:)


I ruszamy w droge.. przede mna 14 km pod gore:)

Po 7 km dociera sie do Rambala...niezbyt przyjaznie, ale dobry przystanek na mala chai:)




Sympatyczni koledzy z Mumbai...milo bylo pogaworzyc.. chociaz nie czulo sie zmeczenia:)

Zakrety, wywijasy i pelno ludzikow:)... droga do Kedarnath!

A to juz Drahnaka w wielkim, ciezkim plecakiem...:)

No i himalajskie bawoły:)...powaga na twarzy zachowana:)



Niektorym dojscie do Kedarnath nie przyzpozylo wysilku:)...jedynie portfel chudszy o 4000 INR:)
Koledzy z Chennai - Vinod i Srk

No i slawetna swiatynia Kedarnath!!! Niestety z chmurami w tle!

Ale nastepnego poranka bylo juz slonecznie i pieknie.
Swiatynia Kedarnath polozona na 3584 m npm...
...za nia Kedarnath Peak (6940 m npm)
Kedarnath Peak (6940 m npm)



Modlitwy pielgrzymow i swiety byk Shiwy!


Pielgrzymi i dary skladane w ofierze!
Tuz przed wejsciem do swiatyni!...
Typowy indyjski "baba"

Takich mezczyzn mozna spotkac przy swiatyni wielu.. niestety wiekszosc z nich tylko zebra:(


Swiatynia w calej gracji:)







Typowy talerz z darami..ofiara skladana w swiatyni!


A to juz kolejka do swiatyni! Standardowy czas oczekiwania to okolo 2 h:)

Niektorzy pielgrzymuja, inni pracuja:)








Kolejka ciagnie sie kilometrami:(
A to juz widok na okolice!:)















Ulice Kedarnath!
Poranna i zarazem swieta kapiel w gorskiej rzece:)
Widok na Kedarnath!



Mamy lato, wiec natura zaurocza nas pieknymi gorskimi kwiatami:)



W drodze do Gandhi Sarovar!



I ciag dalszy przepieknej gorskiej flory:):)



Droga pieła sie lekko pod gore, a widoki powalaly!!






Miasteczko Kedarnath...zostalo daleko za mna:)














Wyglada stormo, ale w rzeczywistosci to luzny spacerek:)





Juz niemal u celu.. 500 metrow i Gandhi Sarovar wita!!












Gandhi Sarovar...niestety o tej porze roku bez wody!!


I przecudowne widoki wokolo!!













Chmury oplatajace szczyty... niemal jak taniec!!!



Zamyslony "Baba"


Dno Gandhi Sarovar!!! Niemal jak na pustyni:)


Przemierzajac jeziorko...




Przyszedl czas powrotu:( Widok na Kedarnath!



Luksusowy srodek transportu w Kedarnath... tylko dla bogatych:)

Urzekajaca flora!!







Kedarnath w calej okazalosci (3584 m npm)


I tłumy zmierzajace do swiatyni!




A to juz Ashram,w ktorym spedzilam dwie noce:) Polecam!
Widok na trase dnia nastepnego...droga do Vasuki Tal!

Miejsce ladowania helikopterów!
Zachód słonca w dolinie!

Poranek i uspiony Kedarnath!
Kedarnath Peak o świcie!
Kilka fotek z drogi do Vasuki Tal (4135 m npm)


Wschod slonca nad Kedarnath!

Podejscie do Vasuki Tal!



Bylo zimno, wietrznie, lezal snieg...ale kwitly tez przepiekne kwiaty!



Podejscie bylo zabojczo strome i straszliwie meczace, ale widoki wokolo powalaly i dodawaly energii do dalszej wspinaczki:)






Tuz przed wspinaczka na to gorke za mna:)

Niemal jak kropla w morzu gór!!!
Czasem trzeba bylo podreptac troche po sniegu:)


Drahanka- sniegowy ludek!

Czyz dla takich widokow nie warto wspinac sie 6 godzin pod gore?!?:)


Kedarnath zostal daleko w dole!!













Niestety chmury zaczely oplatac wszystko:(





To jeszcze nie koniec wspinaczki.. ciekawe co jest za nastepnym wzgorzem:)






Wdrapalam sie na ponad 4400 m... i jest...
... w dole slawetne Vasuki Tal (4135 m npm)

Drahanka i gorski bezmiar:)


Na chwile zawitalo slonce, wiec trzeba bylo je uchwycic...zlapalam je na mojej twarzy:):)





Ta czapa sniegowa zatrzymala mnie w dalszej wedrowce!!
Nie wiadomo co pod spodem, nie wiadomo co dalej...

Bylo lodowo, snieznie, zimno...ale z usmiechem:)




Prawdziwa zima w gorach:),...no i platajaca sie tam Drahanka:)

Pogoda zmieniala sie w co minuta, raz sloneczko, raz totalna mgla:(

W drodze powrotnej!...po pol godzinie zejscia w mgle pojawil sie lad:):)





"Brodzenie w sniegu"
Czasem snieg byl po kolana...
No i pojawil sie Kedarnath:):)
Ulubione jedzonko Drahnaki w gorach... zapas slodkosci musi byc:):)
Kwiecista droga w dol:)







Tuz przed dojsciem do Kedarnath!


Na tej trawce leniuchowalam po meczacej trasie:)



Ostatnie spojrzenia na swiatynie:)


Kedarnath i przepiekne himalaje w tle!

A to juz widok na droge do Vasuki Tal..trzeba sie wspiac na ten najwyzszy szczyt po lewej, a potem zejsc nieco w dol:) Meczaca, ale zarazem piekna trasa!!

Tuz przed opuszczeniem Kedarnath!



Kolejny przyklad darów!

Baba jest wszedzie!!












PAPA Kedarnath!!! Do zobaczenia innym razem!




No i przede mna trzygodzinne zejsce w dol do Gaurikund!







Ja schodzilam.. inni wjezdzali, wchodzili, byli wnoszeni!!






Rambara!





19-23.05.2009 Kedarnath...ale wczesniej weekend w Chandigarh (16-18.05)

Mimo, ze Delhi opuscilam w piatek, w droge do Kedarnath wybralam sie dopiero we wtorek. Caly weekend spedzialam bowiem z Manu w Chandigarh, gdzie jego mama miala operacje na noge (podwojne zlamanie:() Nie przepadam za szpitalami, ale o dziwo prywatny szpital Fortis wydawal sie byc nawet przyjazny. Czysciutko, schludnie, mila obsluga....czasem przychodzila mi do glowy mysl, ze standard wyzszy niz w Europie. No ale jak to w brutalnym swiecie bywa nie kazdy moze sobie na takie luksusy pozwolic, powiedzialabym jedynie smietanka. Dla rodziny Manu rowniez ten poziom bylby niemal nieosigalny. Blogoslawienstwem stalo sie ubezpieczenie Manu w jego firmie Accenture, ktore pokrywa koszty leczenia jego i jego rodziny, jak i w 80 % leczenie matki. Takich luksusow u nas nie ma:) Tak wiec, udalo sie zalatwic operacje w dobrym szpitalu, a wiekszosc wydatkow pokryta zostala z ubezpiecznia. I cale szczescie, bo kto moze sobie pozwolic na operacje i opieke za 1.5 lak rupii...masakra!! Na standard indyjski to olbrzymi wydatek.
Ja tez mialam swoj maly udzial w szpitalnej rutynie. Gdy przyszlo do oddawania krwi dla pacjenta wszyscy z rodziny Manu wykazali olbrzymie obawy (tu nie jest popularne oddawanie krwi). Dlatego jako regularny krwiodawca w Polsce zglosilam sie na ochotnika. Drahanka krwiodawca!!!. Myslalam, ze moze nie uzyskam zgody na oddawanie krwi, ale jak sie kazalo kazda kropla jest wazna. Rutyna oddawania krwi niemal jak u nas.. z tym, ze moze mniej szczegolowe badanie lekarza i wieksze pustki na sali. Ale co najwazniejsze wszystko sterylne, nowe.. wiec nie bylo sie czego bac. 350 ml poszlo w swiat..oby ktos na tym skorzystal:)
Obok czasu spedzonego w szpitalu odwiedzilismy rowniez cale wujostwo Manu w Chandigarh. Dobre jedzenie, smiechy, zabawne rozmowy...mily czas. Piewsza noc spedzilismy w hotelu (nieziemski upal, niefajne warunki, a cena mega wygorowana). Dlatego tez druga noc postanowilismy przespac u jednego z wujostwa Manu - slawetnego obecnie 80-letniego tancerza. Niesamowity wujek, jakze zabawny i jakze aktywny jak na swoj wiek. Ubaw byl po pachy:):) Wujek zaserwowwal nam super jedzenie, swietne towarzystwo, jak i genialne warunki do spania.. klimatyzacja, piekny pokoj. Co sie dziwic, ze nastepnego dnia zaspalismy oboje na autobus i Manu musial wziac urlop:) No coz... tym sposobem ielismy jeden dzien wiecej dla siebie:)
Postanowilismy wiec pojechac na kilka godzin do Shimla.. taki zwariowany pomysl, bo dluzej zajal nam dojazd anizeli sam pobyt w Shimla. Okazalo sie, ze naprawiaja trakcje na drodze do Shimla i autobusy zostaly wstrzymane. Co za pech!! Musielismy sie najpierw dostac do Kalka, zminic trzy razy jeepa, rikshe i autobus... ale ostatecznie po 4 godzinach dojechalismy na miejsce. Tu spotkanie z przyjaciolmi Manu, pyszna kolacja i ?!?!... niestetey powrot. Okolo 21-szej zlapalismy autobus do Haridwar, przy czym Manu pokonal tylko kawalek trasy do Chandigarh, gdzie zmienil autobus w kierunku Delhi (Shimla-Haridwar -380 INR, Shimla-Chandigarh - 150 INR). Ja pomknelam dalej. Zapomnialam dodac, ze jak to w autobusach deluxe bywa nie obeszlo sie bez awantury z turystami z Kalkuty, ktorzy rozkladali siedzenia do maksimum i miazdzyli wszystkim nogi. Afera na calego...no coz.. czasem spotyka sie baranow na drodze:(:(
Przede mna jednak gory.. wiec w droge!!!:)

Do Haridwar dojechalam o 7-mej rano (19.05). Na dworcu autobusowym powiedziano mi, ze tego dnia nie ma juz autobusu do Kedarnath, ze musze tu przenocowac i zlapac busika nastepnego dnia o 5-tej rano. Cale szczescie moje detektywiztyczne "ja" podpowiedzialo mi - nie poddawaj sie, znajdz rozwiazanie. Udalam sie wiec na prywatny dworzec autobusowy, gdzie mialam szczescie zlapac autobus do Gupta Kashi. nie byl to bezposredni dojazd, ale wazne bylo aby sie ruszyc z Haridwar. Bilet 185 rupii i przede mna 10 godzin jazdy w upale, tloku, po wertepach!! Niestety siedzialam z przodu, bokiem do kierowcy, wiec jazda tymbardziej nie nalezala do komfortowych:(
Niby poznalam dwojke sympatycznych wspoltowarzyszy pozdrozy, jednak i tak mi sie dluzylo. Upal byl niemilosierny, szczegolnie gdy dojezdzalismy do Srinagar, tlok w autobusie jeszcze wiekszy.. a tu dluga droga przed nami. Gdy dojezdzalismy do Rudraprayag rozpetala sie burza...powietrze stalo sie chlodniejsze i dalo sie oddychac.. uff..lzej. Niestety deszcz pokrzyzowal nasze plany. Wydawalo sie, ze za poltorej godziny dojedziemy na miejsce.. a tu niespodzianka. Z powodu wielkiej ulewy kamienie i ziemia, obsunely sie ze stoku na droge i utknelismy w korku na ponad dwie godziny. Tak aby bylo ciekawiej:) To spowodowalo, ze do Gupta Kashi dojechalismy po zmroku. Tego dnia chcialam dostac sie do Gaurikund, skad wychodzi sie na trase do Kedarnath... ale bylo juz zbyt pozno, by jechac dalej. Zaczelam wiec szukac noclegu w Gupta Kashi, i jak sie okazalo nie bylo to najlatwiejsze. To miejsce bardzo turystyczne i raczej nieprzyjazne dla backpackerow. Ceny pokojow wywindowane do maksymalnych granic, a do tego niemal wszystko zabukowane. W koncu po pol godzinie poszukiwania, udalo mi sie znalezc maly pokoik za 250 rupii. Najtansza opcja:( bylam zmeczona i zdenerwowana. Cale szczescie humor poprawila mi sympatyczna rodzinka z Kalkuty, ktora spotkalam w jednej z knajpek, gdzie udalam sie cosik zjesc. Dolaczylam do nich do posilku i miluchno spedzialam czas. Nie omieszkam nie wspomniec, ze oczywiscie za mnie zaplacily. Miluchne to:):) Potem jedynie zostala mi kapiel i zasluzony sen...tyle czasu w drodze, wiec trzeba wypoczac.. jutro dluga traska przede mna:)
Nastepnego dnia wstalam wczesnie, gdyz jak najszybciej chcialam sie dostac do Gaurikund. Szybkie pakowanie i biegiem na market, gdzie zatrzymywaly sie wszystkie autobusy. Na moje nieszczescie okazalo sie, ze pierwszy autobus bedzie dopiero okolo 8-mej rano. Zalamalam sie. To nieco za pozno:(Z pomoca przyszedl mi jednak przemily Hindus, ktory strzegl porzadku na glownym placu Gupta Kashi. Popytal kierowcow prywatnych autobusow, prywatnych wycieczek i udalo sie. Jedna grupa zgodzila sie mnie podwiesc:) SUPER. Oczywiscie nie mowili po angielsku, ale i tak byli podekscytowani moja osoba w autobusie. Widac, ze pochodzili z wioski, z nizszej kasty... a mimo to tle dobroci, ciepla i dobrodusznosci w nich:) Mile to!!!
Z Gupta Kashi do Gaurikund jest tylko 35 kilometrow, ale droga zajmuje dosc dlugo. Szczegolnie ostatnie 5 km to wielki korek. Tylu turystow, tyle samochodow, a miejsca do parkowania brak. No i oczywiscie ta wąziutka droga!!! Ostatecznie udalo mi sie dotrzec do Gaurikund okolo 9-tej:) Same miasteczko bardziej odstrasza, anizeli zacheca do wizyty. Skupisko wysokich domkow, hoteli, waskie, brudne uliczki i ten harmider, halas...trzeba bylo stad uciekac:) Wyruszylam wiec w trase, jak tylko tam dotarlam. Przede mna 14 km drogi z Gaurikund do Kedarnath i wejscie z 1981 m na 3553 m npm. Dluga trasa, a moj plecak strasznie ciezki. Po drodze tysiace ludzi. Kedarnath jest jednym z 4 Char Dham, wiec co roku odwiedza go miliony pielgrzymow. I niestety te tlumy czuje sie na kazdym kroku. Droga byla dluga i mozolna, choc trzeba przyznac cala trasa dobrze przygotowana. To niemal jak chodzenie po deptaku:):) Po 7km dreptania dociera sie do wioski Rambara. To mala wioska, dogodna jedynie na krotki przystanek, anizeli na dluzsze posiedzenie. Prowizoryczne budyneczki, ktore bardziej przypominaly szalasy, tlumy poganiaczy koni, tragarzy, liczne bary, sklepiki. Jednym slowem... dalej w droge:) Po drodze spotkalam kilka przemilych osob, najpierw milego studenta z Mumbaju, potem dwoch turystow z Chennai (Vinod i SRK). Dzieki pogaduchom i niemysleniu udalo sie dreptac dalej...plecak naprawde ciazyl. Nie wspomne o tym, ze na trasie pojawialy sie ploty na moj temat. Tu wszyscy uzywaja tragarzy, koni... a tu niespodzianka..biala turystka z 20kg plecakiem. Jakis fenomen.. Kazdy patrzyl, zaczepial..czyli jak to w Indiach bywa:). Do Kedarnath dotarlam wrac z dwoma towarzyszami z Chennai okolo 17-tej. Zmeczona, ale zadowolona. Niestety jak to bywa w Uttaranchal codziennie pogoda robi psikusa i okolo 14-15tej cale niebo zakrywa sie chmurami i najczesciej zaczyna padac. Tak bylo i tego dnia. Poczatkowo kropilo, potem jednak zrobilo sie naprawde zimno i padalo. Dlatego tez Kedarnath nie przywital nas pieknym widokiem tego dnia.
Rozpoczelismy poszukiwanie noclegu. Niestety nie bylo latwo, wlasciciele hoteli na wejsciu zadali 600-1000 rupii za jeden pokoj. Oczywiscie wplyw na to miala moja biala skora..dla lokalnych znacznie taniej. To jakies ceny z kosmosu!!! Mialam ochote ich powybijac:) Zrobilismy wiec przerwe w szukaniu noclegu i poszlismy ogladac swiatynie. Koledzy z Chennai wykorzystali moja biala skore i przekonali straznikow swiatyni aby wpuscili nas bez kolejki (generalnie kolejka ciagnie sie na ponad kilometr i trzeba w niej stac okolo 2 godzin, aby dostac sie do srodka swiatyni. Masakra!! Nam sie jednak udalo. Szybkie wejscie do swiatyni, rzut okiem na tlumy i wnetrze i zalatwione. Odwiedziny w jednej z najwazniejszych swiatyn mam juz za soba:)
Potem obiad w przyswiatynnej dhabie i czas wrocic do szukania noclegu. Towarzysze z Chennai postanowili wracac tego samego dnia.. myslalalam sobie "powodzenia", bo to ponad 3 gdziny drogi w dol, a byla juz 20:):) Jamusialam skupic sie na sobie i znalezc kacik dla siebie, a nie bylo latwo. Znow szczescie usmiechnelo sie do mnie. Stojac na ulicy, nie wiedzac gdzie sie udac, zahaczylam przechodznia - lokalnego staruszka, czy nie wie gdzie moge sie tanio ulokowac na noc. Mily mieszkaniec zawolal jednego sklepikarza, potem drugego,.. i udalo sie. Wynegocjowalam pokoj za 400 rupii. Zawsze to mniej niz ceny od ktorych zaczynalam:) Niestety splot sytuacji, ktore nastapily pozniej sprawily, ze ten pokoj dzielilam z dwoma towarzyszami z Chennai. Poczatkowo nie mialam nic przeciwko, ale potem zmienilam zdanie. Bylo jednak za pozno, aby cosik zrobic. Trzy lozka, i dwoch chrapiacych facetow, ktorzy w jakis sposob przyprawiali mnie o niepewnosc i niekomfortowe samopoczucie. Do tego rano nie za bardzo chcieli dorzucic sie do oplaty za pokoj!!! Nie pozwolilam sobie na niesmialosci i zazadalalm bezposrednio, wiec nie mieli wyboru. To byla jednak nauczka na przyszlosc. Wiecej nie zaprosze Hindusow. Dzielenie pokoju jest naturalna reakcja w przypadku obcokrajowcow i w tym przypadku to dziala.. jak widac jednak Hindusi inaczej do tego podchodza. Nie szanuja twojej prywatnosci, halasuja, czuja sie jak wlasciciele..kazda sytuacja jest wiec lekcja na przyszlosc!!!
Kolejnego dnia (21.05) obudzialam sie o 4tej. Halas wychodzacych kolegow byl tak nieznosny, ze z mojego spania nici. Dopiero po ich wyjsciu zdzemnelam sie na spokojnie przez 2 godzinki. Bylo strasznie zimno. Ale co sie dziwic, w koncu jestesmy na takiej wysokosci. Pobudka o 7-mej pakowanie, oplata za pokoj i czas na zwiedzanie Kedarnath. Wczesniej jednak postanowilam sprobowac znalezc inny tani nocleg i udalo sie. Cosik na ksztalt ashramu - Barat Sevashram Sangha - i malutki, schludny pokoj za 150 rupii. To mi sie bardziej podobało:):) Potem przyszedl czas na zwiedzanie swiatyni. Przepiekna swiatynia Shiwy z wielim bykiem u wejscia i przecudownymi osniezonymi Himalajami w tle. Pieknie. Oczywiscie makabryczne tlumy, tysiace Hindusow z darami, setki "baba" wokolo...ale i tak pieknie. Potem piekne zdjecia gor Kedarnath (wysokie na 6 tysiecy metrow i te osniezone szczyty.. ahhh... dech zapieralo)!!!
Poniewaz przede mna caly dzionek postanowilam udac sie do Gandhi Sarovar. To male jeziorko oddalone od Kedarnath o jakies 2.5 km. Lekko pod gore, ale z pieknym widokiem na gory, Kedarnath i przecudowne łąki wokolo. Jest lato wiec wszystkie gorskie kwiaty kwitna. To powoduje, ze miejsce jest jeszcze bardziej sielankowe i urocze. Dojscie do Ghandi Sarovar zajelo mi jakies 40 minut, a widoki powalaly. Niestety gdy dotarlam na miejsce, okazalo sie, ze w jeziorze nie bylo wody, ale i tak osniezone szczyty wokolo uzupelnialy ten brak:) Kolejne dwie godziny spedzilam na lezakowaniu, podziwianiu natury i delektowaniu sie cisza:) Niestety okolo 13tej, jak to zwykle bywa chmury zakryly niebo, zrobilo sie zimno i przyszedl czas powrotu. Popoludnie spedzilam na odpoczynku w pokoju (w przerwie gdy padalo), a potem spacerku po Kedarnath.
Wczesniej zapomnialam dodac o malym szczegole zwiazanym z transportem do Kedarnath. Istnieje kilka mozliwosci dostania sie tu. Piechotka, na koniu, w lektyce, w koszu, badz... helikopterem:) Smieszne bylo to, ze przez cala droge, gdy wdrapywalam sie do Kedarnath zaczepiali mnie ludzie i pytali, dlaczego nie lece do Kedarnath helikopterem. Na co ja nieswiadoma odpowiadalam.. jak mam uzyc helikotera kiedy czuje sie zdrowa, nie bylo zadnego wypadku. W koncu helikoptery uzywa sie tylko w sytuacjach ratunkowych. Nie zrozumialam ich pytan dopoki nie uswiadomilam sobie, ze krazace nad dolina helikoptery to nie grupy ratunkowe, ale typowy srodek transportu. Placisz 7000 rupii i w kilkanascie minut jestes na miejscu. Ale sie ubawialam swoja glupota. Na pytanie skierowane do Hindusow o grupy ratunkowe, wybuchali smiechem... "tu trzeba sie ratowac samemu, nikt ci nie pomoze" taka byla ich odpowiedze:):):) No tak... a ja poczatkowo bylam tak zadowolona i pozytywnie zaskoczona rozwninietym ratownictwem w tej czesci Indii... a tu taka klapa. Helikoptery dla burzuazji:):) Ja poszlam piechotka:)
Kolejnego dnia przyszedl czas na dluzsza wyprawe do Vasuki Tal. To piekne jezioro polozone na wysokosci 4135 m npm. Aby sie tam jednak wdrapac trzeba sie pomeczyc ponad 6 ciogodzinna wspinaczka. Wyruszylam wiec o swicie. 4:30 zwarta i gotowa opuscilam pokoj. Bylo jeszcze ciemno, ale i tak swiatynia i piekne Himalaje w tle powalaly wygladem. Kolejne godziny to zmudna i ciezka wspinaczka. Mowiono mi, ze bedzie stromo, ale nie przypuszczalam, ze az tak...dawalo w kosc:) Dobrze, ze widoki i osniezone Himalaje wokolo dodawaly energii:)
Okolo 11tej dotarlam do pierwszego malego jeziorka. Wspielam sie na ponad 4400 m npm, droga pokryla sie sniegiem i lodem, a niebo spowila mgla. Zrobilo sie zimno i naprawde czuc bylo juz wysokosc:) Niestety jakies 100 metrow przed przelecza z ktorej schodzilo sie do jeziora droga calkowice znikla pod olbrzymia czapa sniegu. Nie bylo mozliwosci przejscia dalej. Pozostalo mi tylko wspiecie sie na najwyzszy dostepny punkt w tym miejscu. I to bylo nawet lepsze, bo widoki powalaly. Dwa przecudowne jeziora w dolinie, a wszystko pokryte sniegiem i lodem. Niestety najwyzsze szczyty skryte za chmurami, ale i tak zapieralo dech w piersiach. Siedzialam na ponad 4400 m, delektowalam sie nieziemska cisza i czulam ze fruwam!! CUDO!!!.
Zrobilo sie jednak bardzo zimno, wszystkie ubrane na siebie ciuchy nie wystarczyly, wiec przyszedl czas poworotu. Trzy godziny stromego zejscia i okolo 15tej bylam w Kedarnath. Tuz przed tym jak rozpetala sie wielka burza:) Padalo, a ja poszlam na godzinke spac:) Potem kolacja, wieczorny spacerek i kolejny piekny dzionek w Kedarnath za mna:)
Kolejnego dnia poranna pobudka. Ostatni spacerek o wschodzie slonca w okolicach swiatyni i pieknych szczytow i w droge powrotna:) 4 godziny zejscia z tlumami wokolo wymeczyly niemilosiernie.
Do Gaurikund dotarlam okolo 13:30. I tu pojawil sie problem. Brak autobusu, zapelnione taksowki..Na jeepa, ktory zabral mnie do Gupta Kashi czekalam ponad poltorej godziny (40INR). A i tak dostalam w nim miejsce tylko dzieki pomocy policjantow, ktorzy zazadali, ze ten jeep ma mnie zabrac ze soba (tlumy Hindusow byly w stanie pozabijac, aby tylko dostac siedzenie, walka silowa staje sie nierozlacznym elementem w takich momentach, a ja nie jestem najlepsza w te klocki:) W kazdym razie udalo sie. Droga do Gupta Kashi zajela jakies poltorej godziny i w tym czasie rozpetala sie tak masakryczna burza. Niestety moj plecak byl na dachu, wiec przeszedl niezle pranie:) Z Gupta Kashi ucieklam jak szybko sie tam dostalam. Kolejny jeep do Ukimath (20 INR) i juz po godzinie bylam w kolejnym malym miasteczku. Tu spedzilam noc w milym pokoju z Maitani Lodge tuz przy markecie (150 INR po dlugoch negocjacjach:). Tu tez spotkalam przemilego chlopaka z Delhi, z ktorym spedzilam wieczor na pogaduchach i wspolnej kolacji. Vipin chodzil z kolegami po okolicznych gorkach. Niestety nadwyrezyl noge i musial wracac do Delhi. Dal mi jednak tak wiele wskazowek, gdzie pojsc, gdzie spac, ze dzieki niemu zrobilam kilka dodatkowych tras, ktore nie byly w moich planach.
Dziekuje Vipin:):)

3 komentarze:

  1. Jak zwykle na granicy rozsadku, Drahanko! Jakie plany dalej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego tak sadzisz...?
    Rozsadek, ale i pragnienie adrenaliny towarzysza mi na codzien. Moze pozornie wydaje sie, ze jestem zwariowana, ale tak naprawde wiele we mnie poukladania i rozsadnego dzialania:):):)

    Jakie plany?!? Niebawem wybieram sie do Ladakh... tam to dopiero bedzie pieknie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Iwono,podziwiam za odwage,oraz gratuluje pieknej kolekcji zdjec.
    Pozdrawiam i zycze sukcesow w kolejnych wyprawach.
    P.S.Czy moglbym prosic o kontakt na e-mail:
    j.liro@yahoo.com

    OdpowiedzUsuń