środa, 10 czerwca 2009

Madmaheswar - swiatynia w gorskim raju!!!


Widok na doline o poranku. 4:30 rano a ja wyruszam w droge:)
A to widok na zachete... tam zmierzam!!

Pierwsza wioska na mojej drodze Ransi!

To jeden z mostow jakie musialam przemierzyc... jeden z lepszych:)
Ransi zostaje w tyle...
Ten juz nieco dawal do myslenia:)

Poczatkowo droga pięła sie przez piekny las:)



Czasem na drodze mozna spotkac takie zbiorniki z woda...o dziwo dzialaja!!!
To droga przede mna!!!

Wniesienie takiej szafy na 3200m wymaga karkolomnego wysilku..
A ja narzekalam na moj maly plecaczek:)



Wioska Gondhar!


W drodze do Bantoli!



Wioska Bantoli.. a raczej trzy domki wchodzace w jej sklad:)



To juz za mna...teraz zaczyna sie prawdziwa wspinaczka:)

Takie jaszczurki mozna spotkac na calej trasie..sa przyjazne i nawe nie uciekaja:)
Droga do Nanu village!









Potem droga pieła sie stromo przez las!!!

Robotnicy przygotowujacy droge dla turystow! Dobrze, ze taki serwis dziala rozniez w Indiach:)

I przepiekne widoki na okoliczne szczyty podczas podejscia!


Po drodze nie spotkalam nikogo... tylko towarzyszki krowy mi zostaly!
Tu mala przerwa na "chai":)
No i dalej w droge....










Hurrraaaa!!!...dotarlam, przede mna Madmaheswar!



Moi kochani gospodarze!
No i Drahnaka z gospodynia w kuchni!! Na ogniu gotuje sie przepyszny "dhal"
Mniam mniam... ale bylam glodna!!!
"Dhal"...dorzucamy ryz ("chawal") i mamy pyszny obiadek!
Przecudowne widoki z wioski na okolice!
Malutcy mieszkancy wioski:) Slodkie dzieciaczki!!


A to juz chatka, w ktorej spedzilam noc!




Wioska mala, brak zajecia...wiec co jest zajeciem kazdego?!?!
Podziwianie widokow!!
Slawna swiatynia Madmaheswar (3289 m npm)!
Wioska Madmaheswar!




Ta pierwsza slomiana chatka to moj hotelik.. tak tak...wyglada skromnie, ale nie musze dodawac jakie widoki wokolo, a jacy gospodarze !:)

Coz wiecej pragnac...
No i Drahanka w pelni szczescia!!!
Tego dnia pogoda uraczyla nas sloneczkiem i blekitnym niebem.. bylo cudownie!










A to moj hotelik z innej perspektywy:)



Chatka wlasciciela wilkiego stada owiec i koz!!!





Psy strzegace stada. Na szyjach specjalne metalowe obroze, chroniace przed atakami tygrysow!


A to juz sympatyczny himalajski pasterz:)





Najciezsza prace wykonuja kobiety...a mimo to ciagle usmiechniete i zadowolone!
Wracajaca z lasu gospodyni z chrustem!



Przygotowujemy kolacje...najpierw chapati!!!
Chapati na 3300 m npm:)
Jeszcze ciemno i zimno, a ja wyruszam w droge!!!

To chyba z zimna mnie tak pomarszczylo...a moze sie starzeje?!?!

W oczekiwaniu na wschod slonca - Buddha Madmaheswar!!
Promienie powolutku przebijaja sie przez gory!
Wschod slonca z Buddha Madmaheswar (3500 m npm)

A to juz widoki po wschodzie slonca. Zyc nie umierac!!!


Przecudowny masyw Chaukhamba (7138- 6854 m npm)

Drahanka i Chaukhamba!


Rano wszedzie lazal snieg..ale co sie dziwic.. wysokosc robi swoje:)
Stamtad przyszlam... hen hen daleko stad lezy Uniana, gdzie zaczelam wedrowke!
Biała trawa?!? Nie, nie.... to rosa w wersji zmrozonej:):)

Slonce podnosilo sie coraz wyzej, a widok na Chaukamba powalal coraz bardziej...niemal jak na dotkniecie reka!!









I przecudowne odbicia Himalajow w wodzie.. na to czekalam!!





Chaukhamba w wersji wodnej!




Drahanka, swiatynia Buddha Madmaheswar i Chaukhamba w tle!
Malutka, ale jakze urocza swiatynia Buddha Madmaheswar!


Bylam taka szczesliwa!!!





To chyba ze szczescia tak fruwalam!!!:)



Te buciki i te nogi wniosly mnie do raju!!! Trzeba wiec bylo je uwiecznic:)
CUDO!!!
Chaukhamba i jej 4 szczyty jeszcze raz!

Rece wzniesione do nieba...to chyba w ramach podziekowania!!

W przeciwnym kierunku wielkie Himalaje... w tym kierunku pustka i blekitne niebo!





Hurraaa....fruwam w Himalajach, czego wiecej pragnac!!!




Buddha Madmaheswar!!











Przyszedl czas na zejscie do wioski!






Taka droga wchodzi sie na przelecz:)


Zejscie do wioski!

Chaukhamba z innej perspektywy!

Wioska Madmaheswar w calej okazalosci:)
No i Drahanka gdzies tam na planie:)






Zwiedzanie swiatyni, niestety w srodku zdjecia zakazane.
A szkoda bo ilosc dzwonkow zdumiewala!!


Ostatnie spojrzenia na wioske!


Moj hotelik!
No i sympatyczny gospodarz szykujacy dla mnie sniadanie!
"black chapati" na ogniu:)
Kuchnia!!

Proste, ale jakze pyszne sniadanie..czarne chapati i maslo z bawola:)
To lozko po lewej to moje krolestwo na ta noc!
Widok na pozostala czesc pokoju gospodarzy!
No i wyruszamy w droge powrotna!
Lokalni mieszkancy zbierajacy bambusowe kije do budowy zagrody!






Tuz przed zejsciem do Bantoli!
Widok na doline z hotelu w Bantoli



W polowie wzgorza mozna dostrzec mala chatke... tam spalam!!

Gondhar! Przede mna 9 km do Uniana!



Jak zwykle wszedzie mozna spotkac ciezko pracujace kobiety!


Ciekawy pakunek na plecach:) Wyglada jak maskotka:)


W drodze do Uniana!


Uniana w calej okazalosci.
Po prawej stronie na wzgorzu mozna ujrzec mala wioske.. to Ransi, do ktorego zmierzam!

A to juz bananowiec w Uniana... dotarlam!!


15-28.05.2009
Madmaheswar jest jedna z pieciu swiatyn zaliczanych do tzw. "paanch kedar" - swietych miejsc pielgrzymkowych w tej czesci Uttaranchal (obok: Tunganath, Kalpeswar, Rudranat, Badrinath). Odwiedzialam trzy z nich i to miejsce najbardziej przypadlo mi do gustu. To prawda wymagalo najwiekszego wysilku, ale mimo wszystko warto bylo!!! Widoki wynagrodzily kazda krople potu, jaka splynela po moim ciele podczas wspinaczki:):)
To byly trzy meczace dni...ale jakze piekne!!
Ale zacznijmy od poczatku. Wspinaczke rozpoczelam z Uniana (1700 m npm) okolo 4:30 rano. Wczesna pobudka, ciemno i zimno za oknem, a tu trzeba wyjsc w droge..Przede mna ponad 20 km w gore!!! Bedzie sie wiec dzialo:):)
Poczatkowo trasa prowadzila nieco pod gore do pierwszej wioski Ransi, oddalonej o 3 km od Uniana.Tuz za wioska droga schodzila przez las stromo w dol, niemal do poziomu rzeki. 6-ta rano, cisza, pustka wokolo i przebijajace sie pomiedzy konarami drzew promienie slonca!! Uroczo. Tu zatrzymalam sie na sniadanie. Dzis szef kuchni polecal chleb tostowy, obrany ogorek i pomidor. Na deser banan:) Haha.. to sie nazywa wyzerka:0
Potem dalej w droge, bo dzien zapowiadal sie dlugi, a sily byly ograniczone:):) Po drodze spotkalam ciekawa osobke - lokalnego tragarza, ktory wnosil do gory wielka metalowa szafe!!! WOW... to naprawde wymagalo wielkiego wysilku!!!
Po kolejnej godzinie dotarlam do kolejnej wioski - Gondar (6km od Ransi). Niestety nie bylo czasu na postoj, wiec podreptalam dalej. 1 kilometr za wioska znajduje sie kolejne skupisko kilku domkow, tym razem zwane Bantoli. Od tego miejsca zaczyna sie prawdziwa wspinaczka do Madmaheswar. 9 km zmudnej i stromej drogi pod gore!! Dobrze, ze chociaz widoki wokolo przepiekne:):):)Po drodze mija sie mala wioske Nanu (2360 m npm), gdzie mozna przystanac na mala chai. Potem juz tylko stroma droga do gory. W pewnym momencie szlak chowa sie w lesie i niemal juz do samego Madmaheswar prowadzi miedzy drzewami. Tam tez przeszlam maly kryzys, ale co sie dziwic, byla godzina 13-ta, a ja od 4-tej rano dreptalam caly czas pod gore... Ufff... pot lal sie ciurkiem:)) Co ciekawe, w pewnym momencie gdy bylam juz naprawde wysoko zlapalam zasieg w telefonie, wiec skorzystalam z okazji i zadzwonilam do Manu, aby sie nieco pozalic jaka to ja juz zmeczona, a ile jeszcze przede mna. Niestety slowa "Honey, just keep going" nie dodaly otuchy, wrecz przyprawily o iskry zlosci w oczach. Latwo powiedziec, jak drepcze sie od 8 godzin, 20kg plecak ciazy na plecach, a twoj ukochany lezac w domu na lozku, mowi.."po prostu idz"...nie ma jak zrozumienie w zwiazku:):):):)
Jednak nie bylo wyjscia, posluchalam i podreptalam dalej. Pot sciekal z twarzy, nogi krzyczaly "nie chcemy isc juz dalej, stop!!", ramiona bolaly od ciezaru plecaka w ktorym targalam wode i tysiace innych rzeczy...ale krok po kroku...walka z sama soba.. i udalo sie przezwyciezyc kryzys. Tak to zawsze bywa... w pewnych momentach sie biegnie, a w pewnych przechodzi kryzys. chodzi jedynie o to, aby sie nie poddac i dreptac dalej:):)
Po drodze spotkalam mila pare z Kalkuty, z ktorymi przystanelam na mala herbatke (oni jednak podzielili wspinaczke na dwa dni i wczesniejsza noc spedzili w Gondhar; dodatkowo mieli tragarza do noszenia bagazy... ja nie:(...a co jeszcze ciekawe wczesniejszego dnia spotkalam ich rowniez w Deoria Tal).
Ostania godzina wspinaczki byla naprawde meczaca. Dobrze, ze w lesie, wiec chociaz slonce nie przypiekalo nosa:) Po 10 godzinach lazikowania, okolo 14:30 dotarlam do Madmaheswar (3289 m npm). Malutka wioska skladajaca sie z pieciu domow i pieknej swiatyni... no i wokolo przecudowne Himalaje. Zatrzymalam sie w pierwszym domku po lewej - Ashutosh Tourist Hotel. Jest to maly domek, w ktorym znajduja sie dwa pokoje (kuchnia na zewnatrz),a w jednym z nich wlasciciel wynajmuje lozka (50 rupii/łózko). Jakze bylam szczesliwa, ze tam dotarlam. Zona wlasciciela od razu zaserowwala mi pyszny obiadek (chawal+dhal). I musze przyznac, ze czy to ze zmecznia, czy tez byl on tak smaczny, uszy trzesly mi sie z radosci jak wcinalam cieple jedzonko:):) Do tego mialam mile towarzystwo, bo wlasciciel mowil troszke po angielsku, wiec udalo sie dogadac:) Postanowilismy, ze oni beda uczyc mnie hindi, a ja ich angielskiego:)) Dobry uklad. Byli tak podekscytowani moja osoba tam, ze nawet nie pozwolili mi spac w osobnym pokoju. Od razu zaznaczyli, ze bede spala w ich pokoju, jak w rodzinie:) Mile to:):). Bylo wiec milo i przyjemnie. Nawet pogoda dopisala, bo swiecilo sloneczko. Popadalo jak to w Uttaranchal bywa, ale tylko jakies pol godzinki. Potem niebo sie rozpogodzilo i uraczylo wszystkich pieknymi widokami. Mialam szczescie, bo tego dnia do wioski nie zeszlo wielu turystow - tak naprawde nasza trojka, czyli ja i para w Kalkuty. No i 4 Korencow, ktorzy spedzali juz w wiosce trzeci dzien. Dzieki tak nielicznej turystycznej gromadce udalo sie spokojnie poczuc klimat tego miejsca.
Tego popoludnia juz tylko leniuchowalam i delektowalam sie widokami!! Zreszta kazdy mieszkaniec wioski robil to samo. Wieczorem zrobilo sie jednak zimno i kazdy skryl sie w kuchennym zakamarku, tuz przy ogniu!! Uroczo!!! Caly wieczor przegadalismy probujac slownictwa, rąk, rysunkow...miedzynarodowe porozumiewanie sie::) Ale bylo naprawde milo. Jedyne z czym mialam maly klopot to posilek. Wczesniej wlasciciel spytal mnie czy jem mieso.. odparlam, ze tak,ale nie skojarzylam z czym sie to wiaze i jakie beda tego konsekwencje. Pozniej bylo juz za pozno na jakikolwiek protest:). Otóz chcial byc tak mily i tak goscinny, ze postanowil przygotowac na kolacje kurczaka. Niby takie wyroznienie. Jak jednak zobaczylam co zostalo wrzucone do garnka (cale szczescie i tak obraz byl zatarty, bo ogien w kuchni nie dawal zbyt wiele swiatla) odechcialo mi sie jedzenia. U nas wiele czesci kurczaka sie odrzuca, tam poszlo do gotowania wszystko. Nie chcialam byc niemila i odmowic jedzenia, wiec z wielkim trudem przelknelam kilka lyzek, ale uwierzcie mi.. nie bylo to latwe. Znalazlam wymowke, ze nie jestem glodna, ale i tak naciskali jak sie dalo, abym cosik zjadla. Upss... na przyszlosc trzeba uwazac co sie mowi:):):)
Okolo 21-szej zebralismy sie do lozka. Szybka toaleta na pobliskiej laczce i biegiem pod kilka warstw kocow!!! W koncu bylo tak strasznie zimno. Pokoj obok stal pusty, a ja goscilam sie w prywatnym pokoju wlascicieli. W koncu jak rodzina to rodzina:):)
Zegarek obudzil mnie o 4:30 rano. Plan zakladal wdrapanie sie na wschod slonca na Buddha Madmaheswar (pobliskie wzgorze, oddalone o okolo 1.5 km), skad rozposciera sie przecudowny widok na Chaukhamba (7138 m npm) i cale Himalaje wokolo. Podejscie nie jest ciezkie, ale mimo wszystko o 5-tej rano cialo odmawia posluszenstwa. Do tego sprytna Drahanka wybrala jeszcze droge na skroty i ugrzezla w krowim lajnie.. haha... trzeba bylo czyscic złote pantofelki:)
Gdy dotaralam do Buddha Madmaheswar ziemia pokryta byla lodem. Temperatura byla ponizej zera, wial wiatr i bylo naprawde zimno. Pierwsze promienie slonca pojawily sie na osniezonych szczytach okolo 6-tej. Bialy snieg zaczal sie mienic kolorami, blyszczec na tle ciemnych skal. Zaczynalo sie robic cudownie. Ale byl to dopiero poczatek. Slonce wznosilo sie coraz wyzej, a ja czulam ze widok zaczyna mnie unosic w przestworzach. Tuz na wyciagniecie mojej reki znajdowal sie masyw Chaukhamba...wydawalo sie ze kilka krokow dzieli mnie od wysokich na 7000 metrow szczytow. Fruwalam!!! Do tego ta cisza, pustka woloko. Tylko ja i wielkie Himalaje!! Za kazdym razem gdy doznaje takich chwil mysle, ze nie moze byc lepiej, ze to jedyna chwila w zyciu!!! A potem wspinam sie na kolejne szczyty i czuje, ze zyje!! Tak bylo i tym razem. Spedzialam tam ponad 4 godziny delektujac sie widokami i rozmyslajac jak wiele mi daje przebywanie w gorach!!!.
Na tym malym platau znajduje sie mala skalna swiatynia, ktora na tle osniezonych szczytow wyglada powalajaco. Mialam szczescie, bo tego poranka pogoda dopisala, niebo bylo blekitne, wiec czego wiecej pragnac. Zreszta zdjecia z odbiciem Himalajow w wodzie mowia same za siebie jak bylo:):) zapraszam wiec do ogladania:)
Okolo 9-tej przyszedl czas zejscia. Zastanawialam sie, czy nie zostac w wiosce tego dnia, poleniuchowac. Ale bylo tak wczesnie i pomyslalam sobie.. nie usiedzisz na tyłku caly dzien, wiec idz dalej:) Wrocilam wiec do wioski, zwiedzilam piekna swiatynie (w srodku pozawieszanych jest setka dzwonkow - wygladaja przepieknie) i wrocilam do chatki. Proste, ale jakze pyszne sniadanie dodalo mi usmiechu na twarzy. Dzis podawano - "black chapati" i "butter from buffalo"). Mniam mniam. Niby oba skladniki takie bezsmakowe, ale razem zlozone byly przepyszne!!!:) Okolo 12-tej postanowilam jednak opuscic ten piekny przybytek. Zaplacilam za bytowanie (200 rupii), podziekowalam za goscine i w droge. Nie planowalam tego dnia schodzic do Uniana, bo droga byla zbyt dluga, a nocleg w Uniana nie za bardzo przypadl mi ostatnio do gustu. Postanowilam zatrzymac sie gdzies w dolinie. Po poltorej godzinie zejscia dotarlam do Nanu. Jednak bylo jeszczce wczesnie, wiec dalej w droge. Po kolejnej godzince dotarlam do Bantoli i wymyslilam sobie, ze to jest idealne miejsce na nocleg. Po drodze minelam jeden GH i tu tez zostalam. Oczywiscie cena za pokoj jaka uslyszalam na wejsciu (400 INR) powalila mnie na kolana, ale wynegocjowalam za 150. Praktyka czyni mistrza:):)Szkoda tylko, ze zawsze musze praktykowac, a nie, ze tani pokoj jest mi dany na wejsciu... no coz... uroki Indii:)
Pokoj dostalam na pieterku, a poniewaz GH dopiero sie budowal wejscie do mojego krolestwa bylo po budowlanej drabinie... haha... dobrze chociaz, ze mi ja ustawili, bo jak tam dotarlam nic nie bylo:):) Pokoj jednak byl nowiutki, czysciutki i z lazienka, wiec nie narzekalam:) Tu tez spotkalam przemilego turyste z Kalkuty - Deppkumar'a z ktorym przegadalam cale popoludnie. Mila pogawedka i mile towarzystwo. Jak sie potem okazalo caly GH byl pelny - 4 Koreancow, ktorzy chcieli gotowac koreanskie jedzenie z indyjskich warzyw (impossible!!!), ich czterech tragarzy, trojka turystow z Kalkuty i ja!! Cala bantolinowa gromadka. Hotelik polozony jest na wzgorzu wiec rozposciera sie z niego przecudny widok na cala doline. Totez podelektowalam sie widokami, zjadlam przecudowny obiadek, a potem do lozka. Zreszta i tak okolo 20:30 rozpetala sie olbrzymia burza!!! Pioruny, blyskawice... dzialo sie wiele!!!
Kolejnego dzionka wstalam okolo 6-tej. Przede mna droga do Uniana. Poniewaz lekko zlapalo mnie przeziebienie postanowilam przez kolejne trzy dni wyluzowac nieco i udac sie do wioski przyjaciela Manu - Namoli. Ale wczesniej trzeba bylo zejsc z gor:)Z Bantoli pol godziny zejscia do Gondhar, a potem strome godzinne podejscie do Rhansi. Ale czlowiek sie musi napocic nawet jak schodzi z gor:):):) Co ciekawe tego dnia minelam tylu turystow zmierzajacych do Madmaheswar. Jakie to szczescie, ze wyruszylam tam trzy dni wczesniej..mialam cisze i spokoj:)
Ale obok turystow spotkalam rowniez milego mieszkanca Gondhar, ktory na swoich barkach niosl wielkiego barana na sprzedarz, panie w Rhansi, zbierajace codziennie chrust, kobiety z wioski, ktore naprawialy droge ukladajac kamienie....no i wiele innych przemilych osobek. Do Uniana dotarlam okolo 10-tej. Szybkie dopakowywanie bagazy jakie zostawilam w hotelu i oczekiwanie na jeepa. Znow uslyszalam, ze jeep dzisiaj przyjedzie badz nie przyjedzie:):) Fajnie... mam przed soba jeszcze caly dzien.. miejmy nadzieje, ze szczescie sie do mnie usmiechnie.
I udalo sie. Przyjechal jeden jeep, ale o dziwo mnie minal i pojechal dalej. Lokalni wspomnieli, ze wroci, ale kiedy to tez nie wiadomo. Potem jednak okazalo sie, ze jeep ten zarezerwowany byl dla czworki Koreancow, ktorzy tego dnia tez schodzili z gor. Byli na tyle mili, ze pozwolili mi sie dolaczyc i podwiezli mnie do Ukhimath. Co ciekawe jednak wzieli za to pieniadze (30 rupii), mimo, ze taksowka byla cala wynajeta. W takich przypadkach nigdy wczesniej (podczas ponad roku podrozowania) nikt nie zazyczyl sobie pieniedzy. Ale moze to taka koreanska mentalnosc. Dla mnie 30 rupiii to nie majatek, wiec nie mialam nic przeciwko, niemniej dalo to do myslenia o koreanskiej skrupulatnosci:):)
Z Ukhimath dostalam sie jeepem do Gupta Kashi, gdzie czekal juz na mnie wujek Birju - Ganga Dhar, ktory zaprosil mnie do siebie do domu. Kolejne 4 dni to sielanka w wiosce Namoli. Ale o tym w kolejnym poscie:)

1 komentarz:

  1. Drahanka! Musze zapytac, skad ty masz kasa na te podroze! bo to moj najwiekszy sytach przed wyruszeniem:(

    OdpowiedzUsuń