środa, 30 września 2009

Leh...w gorskim raju:)

No i zawitalismy do Leh:):)
Dwa szczesliwe lobuziaki na ladakhijskiej ziemi:)

Pomodlilam sie i zostalam aniolkiem:)
A to juz nasz pierwsyz pokoj w Leh... oj goraco tam bylo..
Ulice Leh!
Niemal z kazdego miejsca w miescie widac palac Leh!
.. mimo, ze to kraina buddystow znajdziesz tu i meczet...

ale i tak dominuja buddyjskie stupy!
stara czesc miasta!

Leh Palace!

Widok na stara czesc Leh


Leh i Stok Kangri w tle:)




No i prosze ...majestatyczny szczyt Stok Kangri ..
(6123 m npm, pierwszy osniezony szczyt od prawej)...
....no i moge powiedziec..."TAM BYLAM":):)...
Widok na Leh i piekne okoliczne Himalaje!
Klasztor Namgyal Tsemo Gompa

Widok na Leh... jak widac zieleni na pustyni nie brakuje:)
Jeszcze raz piekne Stok Kangri:)
Czesc Leh wyglada jak male klocuszki poukladane jeden kolo drugiego:)

Widoki ze wzgorza nieopodal klasztoru Tsemo


Jak widac i Leh moze pochawlic sie zielenia:)






Klasztor Namgyal Tsemo Gompa
ciag dalszy Leh..



Klasztor Namgyal Tsemo Gompa


Buddyjskie flagi modlitewne dominuja nad krajobrazem!




Widok na Leh!





Raj na ziemi!!











Okolice palacu Leh





Ulice Leh
Sklepiki pamiatkarskie


A tu kupujemy miesko:) jeszcze zywe!

I nasz nowy pokoik w Spon GH:)


Brama wjazdowa do Leh!!:)
Kola modlitewne mozna spotkac na kazdym kroku!
Brama wjazdowa do Delhi!!

Wejscie na loklany market!

Buddyjskie charteny!






Manu - ladakhijski lobuziak:)


Market!

Suszone owoce mozesz kupic na kazdym kroku!





Leh Palace!






















Dwa łobuziaku!!






Takie niebo moze byc tylko w Leh:)

A tu odpoczywalismy!!

22 - 25.06.2009
Dojazd do Leh nie jest latwy, ale wart kazdego wysilku:)
Leh jest stolica Ladakh (polozona na 3502 m npm) i na pewno zaskakuje swoim wygladem. Niska, jasna zabudowa, waskie uliczki, przez ktore przemykaja taksowki, badz lokalne samochody, kramy i sklepiki pamiatkarskie na kazdym kroku, zielen i te przecudowne gory wokolo. Spodziewalam sie, ze Leh bedzie bardziej pustynne.. mam na mysli calkowity brak zieleni. A tu zaskoczenie. W miasteczku jest wiele drzew, traw..co sprawia, ze miejsce to jest jeszcze bardziej sielankowe!!! No i te gory wokolo. Z samego Leh widac jeden z najbardziej znanych szczytow w Ladakh - Stok Kangri (6123 m npm). Juz w pierwszym momencie, gdy go ujrzalam zaplonela mysl.."Ja chce sie na niego wspiac?"...i z czasem sie to udalo.. marzenie sie ziscilo:):)
Jak wspomnialam do Leh przyjechalismy pozna noca. Noceg znalezlismy w jednym z malych hotelikow nieopodal Old Ford Road (300 INR). Niestety w pokoju bylo niemilosiernie goraco, ze az ciezko bylo spac, wiec nastepnego poranka postanowilsimy go zmienic. W koncu wybor jest wielki. Leh jest miejscem bardzo turystycznym, ale jakims sposobem nawal turystow nie przytlacza. Miasteczko nadal ma gorski, lokalny klimat... przynajmniej ja go tu odnalazlam ( w konczu spedzialam tu niemal 2 miesiace:).
Wiekszosc obcokrajowcow znajduje nocleg w czesc zwanej Changspa. Ja osobiscie tego miesjca nie polecam. Jest zatloczone, co chwila trzeba odpierac ataki zachecajacych cie do zakupu sklepikarzy, tlok, halas, knajpy. Jak ktos ma ochote na zabawe to powinien sie udac wlasnie tam.
My jednak wybralismy bardziej odlegle miejsce i to byl strzal w dziesiatke!!! Szukalismy noclegu na Ford Road...niektorzy stawiali wygorowana cene, u innych pokoje byly niefajne. Jednak jeden hotelik przypadl nam do gustu od razu. Maly, na uboczu, czysciutki. Jak zobaczylam pokoj stwierdzilam.. tak.. to jest to miejsce, ten dom, ten gospodarz. Wlascicielem okazal sie przesympatyczny Ladakhijczyk, prowadzacy guesthouse razem z corka Tinle i synem. Nie dostalismy u nich pokoju od razu, okazalo sie, ze guesthouse jest pelny. Ale gdy wieczorem przyszlismy jeszcze raz, udalo sie!!! Przepiekny pokoj z widokiem na gory byl nasz:) SPON guesthouse (Ford Road, Leh) stal sie moim domem, a jego wlasciciele moimi przyjaciolmi. Polubili mnie i Manu od pierwszego spotkania. To bylo niesamowite jaka wiez sie miedzy nami nawiazala. Wieczorne spotkania na pogawedke, wspolne picie herbaty, smiechy, troska o siebie nawzajem. Stalismy sie rodzina. Gdy wracalam z gor do GHu czulam sie jakbym wracala do siebie, do rodziny... a oni mnie tak przyjmowali. Gdy nie bylo mnie dluzej niz zaplanowane, wydzwaniali po biurach, czy mnie nie widziano. Martwili sie. Gdy bylam juz sama bez Manu, troszczyli sie, opiekowali, zapraszali na obiady. To bylo niesamowite. Byli moimi przyjaciolmi, moja nowa mala rodzinka w Leh:) o i dali mi przezwisko "Gori":):):)
Dlatego z calego serca polece ten GH kazdemu. Cudowne warunki (sliczne, czyste pokoje), niewysoka cena (250 INR) i przecudowna atmosfera. Polecam wiec!!
Pierwsze dni w Leh minely nam na zwiedzaniu miasta, planowaniu trekkingu. Manu mial tylko dwa tygodnie, wiec nie mielismy wiele czasu do rozdysponowania. Pierwszego dnia zwiedzilismy polozony na przyleglym do Leh wzgorzu klasztor Namgyal Tsemo Gompa. Widok ze wzgorza powala. Widac cale Leh i przecudowne Himalaje wokolo. Na wprost goruje oczywiscie majestatyczny szczyt Stok Kangri! Tu odpoczywalismy, delektowalsimy sie widokami. Zakochalam sie w tym miejscu!!!
Poza tym zwiedzalsimy okoliczne uliczki, markety z tybetanskimi paniatkami, wybudowane w miescie stupy, czy kola modlitewne. Do tego zajadalismy sie pysznym tybetansko-ladakhijskim jedzeniem ("momos" - specyficzne pierozki nadziewane warzywami badz mieskiem, "thupka" - tybetanska zupka z makaronem i warzywami.. mniam mniam). Naszą zywieniową przystanią staly sie dwa miejsca - Lamayuru Restaurant (posiadaja pyszne indyjskie jedzenie) i Norlakh Restaurant (przebija wszystkie inne miejsca pod wzgledem lokalnego jedzonka). Pierwsza z nich jest zawsze zatloczona, co na pewno potwierdza, ze jedzonko jest wysmienite. Z kolei druga obok wyborowych smakow gwarantuje niezapomniana atmosfere (co ciekawe resturacja prowadzona jest przez starsze ladkhijskie malzenstwo, ktorych energii i zapalu mozna sobie tylko pozyczyc:):)
Podczas pierwszych dni w Leh nasze glowy zaprzatniete byly rowniez decyzja, gdzie mamy wybrac sie na trekking. Manu nie byl pewny swoich sil (w koncu choroba wysokosciowa dopadla go w drodze do Ladakh; cale szczescie przeszla jak tylko przybylismy do Leh), a i nasze wysposazenie pozostawalo wiele do zyczenia! Nie mielismy namiotu, a wiec pozostawaly nam trekkingi gdzie moglismy przespac sie u lokalnych mieszkancow. Dobrze, ze istnieje tu cos takiego jak "homestay". Niemal w kazdej wiosce znajduje sie jedno badz kilka gospodartsw, gdzie za mala oplata mozna sie przespac, zjesc lokalne jedzonko. Dzieki temu mimo iz sa to wielkie Himalaje, mozna chodzic po gorach z mniejszym obciazeniem. Niestety istnieje jedynie mankament, ze w takim wypadku kazdego dnia trzeba dojsc z jednej wioski do drugiej. Juz nie ma mozliwosci pozostania na szlaku, przespania sie w dziczy.
Na temat spania w homestay istnieja podzielone opinie. Ja osobiscie jestem ich zwolenniczka. Naswietle jak to wyglada...Otoz w Ladakh mozna wyruszyc w trekking w dwojaki sposob. Pierwszy z nich, dla niektorych wygodniejszy i bezpieczniejszy, ale i zarazem drozszy - z biura podrozy. Wykupuje sie przewodnika, konie badz osiolki, kucharza i wyrusza sie na szlak. Niby nie trzeba targac plecaka, nie trzeba sie martwic, czy bedzie gdzie spac i co jesc... ale czy to jest sedno gor?!?! Dla mnie nie!!! Ja kocham niezaleznosc, moc decydowania o sobie, ciezar plecaka i pot na czole, jak i ryzyko co jest za rogiem, gdzie jest droga, czy dotre do wioski. A to wlasnie ten drugi sposob - trekking na wlasna reke:) Poza tym podroze to mozliwosc spotkania z lokalnymi ludzmi, a to wlasnie daje nocleg w "homestay". To wlasnie w tych domach mozna posiedziec z lokalnymi ludzikami, spedzic z nimi wieczor, zjesc pyszne lokalne jedzonko, pobawic sie z dziecmi, spac, mys sie, jesc w warunkach jak robia to miejscowi. Tu poznaje sie wlasnie smak kultury ladakhijskiej, ktory tak latwo przeoczyc spiac w namiotach, gdzies na pustkowiu. Tam nie uda sie nawiazac jakiejkolwiek relacji z lokalnymi, a nawet jak sie uda, nie bedzie ona na tyle bliska jak w przypadku homestay. Ja mialam wiele przecudownych doswiadczen spiac w roznych homestay w himalajach.. i mysle ze nie warto tego zamieniec na jakakolwiek prywatnosc. Zreszta moje kolejne blogi z opisania trekkingow i homestay beda chyba tego najlepszy przykladem:)
Wracajac jednak do naszego pierwszego trekkingu. Poniewaz nie do konca wiedzielimy jak te trasy wygladaja podpytywalismy w wielu biurach turystycznych w Leh, czy np na trekking w Markha Valley mozemy wyruszyc sami, czy sa tam homstay w kazdej wiosce, czy latwo znalezc szlak. W niemal wszystkich biurach otrzymywalismy odpowiedz, ze nie, ze nie powinnismy isc, ze niebezpiecznie, ciezko, nie ma gdzie spac. Co jest kompletna bzdura, bo mozna tam pojsc samemu, bez przewodnika, bez koni, bez namiotu. My zaryzykowalismy i udalo sie.. i to bez najmniejszego problemu. Jednak sam fakt, ze wszystkie biura zniechecaja, a w zamiar proponuja ci zorganizwany trekking, w jakis sposob irytowalo. Tylko w dwoch biurach - Yak Travel i Snow Field pracownicy potwierdzili nam, ze mozemy pojsc sami i bedziemy sie swietnie bawic.
Co ciekawe wsrod biur podrozy wlasnie Snow Field stalo sie moja baza.. Wlasciciele biura -Sana, Wasim, Ifti w ciagu tych dwoch miesiecy stali sie moimi przyjaciolmi (kto wie.. moze za rok cos mnie pokusi i zostane przewodnikiem w ich biurze.. kto wie:):) Snow Field moge polecic kazdemu, to tutaj dostaniesz wszytkie niezbedne informacje, szczere, prawdziwe, bez oszukiwania, tylko po to by zyskac klienta. Co ciekawe Manu i ja nawiazalismy z nimi blizszy kontakt jak wykazali sie profesjonalnym zachowaniem - mogli nas naciagnac na bilet powrotny dla Manu (w koncu na kazdym bilecie maja prowizje), a nie zrobili tego. Znalezli nam lepsze rozwiazanie, tak aby wynioslo nas taniej i co ciekawsze jeszcze pomogli nam to zorganizowac, bez zadnej zaplaty. To nas urzeklo. Poza tym bylam z nimi na wyprawie Stok Kangri i to bylo niesamowite przezycie.. ale o tym pozniej..
Co chwila odbiegam od tematu... ale co sie dziwic.. Leh i Ladakh nie da sie opisac w kilku slowach:)
Ostatecznie pod namowa chlopcow ze Snow Field postanowilismy wyruszyc na trekking sami
Manu mimo swojej kondycji byl zwarty i przekonany, ze nam sie uda. A ja cieszylam sie razem z nim. Zaplanowalismy wyjscie na czwartek 25.06. Niestety za pozno wstalismy i nasz plan ulegl zmianie. Tego dnia zostalismy wiec w Leh i pojechalismy zwiedzac klasztor Thiksey, odlegly o 18 km. Loklany autobusik (co ciekawe w Leh maja takie malutkie, odleglosc miedzy siedzeniami nie pozwala na normalne siedzenie, a glowa znajduje sie na wysokosci, gdzie juz okna nie ma.. okno jest znacznie nizej.. haha) 20 INR i w droge.
Klasztor Thiksey znajduje sie na szczycie gory i niemal przypomina male miasto w srodku klasztoru. Widoczny jest z wszystkich okolicznych wiosek. Cale wzgorze pokryte jest setka malych chatek, w ktorych mieszka ponad 100 mnichow. Glowna czesc klasztoru sklada sie z dwoch swiatyn, pierwszej -pochodzacej z 14 wieku, jak i drugiej nowej, gdzie znajduje sie olbrzymi posag Buddy (posag Buddy Przyszlosci - Maitreya). Posag ma 14 metrow wysosci i powala swoim kolorytem i wielkoscia!
Dzieki Manu (zna przeciez hindi) udalo nam sie nawiazac blizszy kontakt z jednym z mnichow strzegacych posagu. Opowiadal nam o swiatyni, o zwyczajach w klasztorze, byl mily i otwarty. Na koniec podarowal nam dwa biale szale modlitewne. To bylo wzruszajace.
Po odwiedzinach w siatyni udalismy sie do biblioteki klasztoru. Tu kolejne niesamowite doswiadczenie. W bibliotece znajdowaly sie przecudowne stare buddyjskie ksiegi, niektore pochodzily z 14 wieku, inne mialy 200-300 lat. W kazdym kalsztorze znajduja sie takie ksiegi, ale nie kazdy ma okazje je dotknac, poogladac. Jak to Manu - duzy gadula, tak zakrecil mnicha opiekujacego sie bibioteka, ze ten byl na tyle mily, ze pootwieral dla nas te ksiegi. WOW.. to bylo doswiadczenie.. dotykac i przegladac buddyjskie ksiegi sprzed wiekow. Fruwalam. Nawet udalo mi sie wiecznic ten moment na zdjeciach..niestety smutny temat zdjec jeszcze powroci:(
To byl piekny dzionek.. Z Thiksey powedrowalismy dalej do odleglej o 3 km wioski Shey. Niestety nie bylo juz czasu na zwiedzanie, wiec palac w Shey i przepiekne maniwall poogladalismy tylko z zewnatrz. Do Leh wrócilismy ostatnim przepelnionym po brzegi autobusem (nasza pierwsza jazda na dachu, bo w srodku juz miejsc nie bylo... Himalaje z dachu autobusu:). Potem zakupy.. bo w koncu jutro wyruszamy na nasz trekking!!!
Tak wiec jutro wyruszamy w droge!!!!

Niestety pozostaje mi smutna wiadomosc...pierwszy raz w zyciu stracilam zdjecia. Moj przenosny dysk, na ktory nagrywam zdjecia z aparatu zaszwankowal i stracilam ponad 4000 zdjec. Zalamalam sie. Ostatnie dni w Leh, Thiksey, 6-dniowy trekking przez przepieka doline Markha, festiwal w Hemis.. wszystko zniknelo:(:( A nawet nie zniknelo, ale nie da sie tych zdjec otworzyc (pojawia sie komenda "Image invalid") ...Zostaly wiec tylko wspomnienia. Nie bede sie rozpisywac w tej kwestii, bo lzy na sama mysl naplywaja do oczu:(:(:(

1 komentarz:

  1. Drahanko, przykro mi z powodu zdjec, wiem, ze sa specjalne programy do odzysku...

    a mozesz mi powiedziec do czego sluza te choragiewki na sznurkach?

    OdpowiedzUsuń