czwartek, 5 listopada 2009

Stakna i palac Shey.. tuz przed wyprawa:)

Rezydencja Dalai Lamy z pieknym widokiem na Stok Kangri:)
W drodze do klasztoru Stakna





Ladakhijski autobusik:)..
..nim sie przemieszczalam i nim sie delektowalam:)
Na ladakhijskich pustkowiach czesto spotyka sie takie wlasnie cysterny:)

Piekne Himalaje i klasztor Stakna u ich podnozy!

I pomyślec, ze to pustynny Ladakh:)


W drodze do klasztoru...
Indus wielki i szeroki...






Stakna w calej okazalosci:)




Widok z klasztoru na okolice!





























Przyszedl czas na zwiedzanie wnetrza klasztoru w Stakna!







A to swiatynia z 16 wieku!
Stare, ale jakze urokliwe freski...

Wizerunek Dalai Lamy mozna podziwiac niemal w kazdym klasztorze:)




W jednej ze swiatyn znajdowaly sie swiete charten i przepiekne malowidla na scianach:)




Wejscie do glownej swiatyni!

Przepiekne kolorowe malowidla u wejscia do glownej swiatyni!





Głowny dziedziniec klasztoru!

Widoki dookola Stakny powalaly swoim urokiem!!























Droga do Leh:)
Moim nastepnym przystankiem stala sie wioska Shey!
Wejscie do krainy mani walls:)




Niemal jak w raju!:)



Pustynny krajobraz, biale mani walls i niebianskie niebo...
...czego wiecej pragnac:):)














Sławetny zielony groszek, ktory byl moim pozywieniem przez caly pobyt w Ladakh.. aahhh..coz to byl za smakolyk:)











Ruiny palacu w Shey!

Witamy w krainie palacu Shey:)


Widoki na okolice jak zwykle zapieraly dech w piersiach!




W glownej swiatyni palacu znajduje sie przepiekny, dwukondygnacyjny posąg Buddy!






U wejscia do swiatyni!





Widok w kierunku Leh!
Widok na magiczna kraine mani walls!


Drahanka, a w tle ruiny starego zamku Shey!
Widok na klasztor Thiksey!
Po obu stronach Indusu bujna zielen!!!













Widok z ruin na odwiedzany przez wielu turystow palac Shey!






Niemal jak przez dziurke od klucza:).. Widok w strone Leh:)
Palac Shey w calej okazalosci:)


Grupa modlacych sie mieszkancow, powracajaca do klasztoru z ksiegami modlitewnymi!


Modlom towarzyszyla gra na instrumentach:)

Uroki palacu Shey!







7.07.2009
Biorac pod uwage moje dotychczasowe budzenie sie trzeba przyznac, ze dzisiaj niezle poleniuchowalam. Pol nocy nie moglam spac, bo zastanawialm sie, czy to jest wlasnie moment, aby wyruszyc na Stok Kangri. Wczoraj dostalam fajna propozycje od chlopakow ze Snow Field i bilam sie z myslami, czy teraz, czy za taka cene, czy w takim skladzie, itp. Dlatego pol nocy przelezalam wiercac sie z boku na boku i rozkladajac decyzje na czesci skladowe. Dlatego gdy w koncu udalo sie mi zasnac, spalam jak zabita i rano nie moglam sie obudzic:):) Tym zposobem wyleglam z loza o 7:30, co jak na moje gorskie przyzwyczajenia nalezy do poznych pór:)
Dzien zaczal sie dosc aktywnie. Ze wsparciem ze strony Manu udalo mi sie wynegocjowac jeszcze lepsza kwote za wyprawe na Stok Kangri i decyzja zostala podjeta. Nie bylo wiecej czasu na rozmyslanie, bo wyprawa zaczynala sie dnia nastepnego:):) Dlatego z samego rana polecialam do Snow Field zlozyc zaliczke na pozwolenie plus paszport. Kazda wyprawa/osoba, ktora wspina sie na Stok Kangri (badz inny szczyt w Ladakh) musi ubiegac sie o pozwolenie. Koszt pozwolenia to 2000 rupii od osoby i raczej nie ma problemow z jej dostaniem. Czas zalatwiania to okolo 1 dzien:)
W biurze spotkalam mojego nowego towarzysza wspinaczki na Stok Kangri - Phil'a z Manchesteru. Phil planowal isc z kolega, niestety tamten zrezygnowal w ostatniej chwili i wyszlo na to, ze ja bede mu towarzyszyc:). Mily, przystojny chlopak.. i na pewno bardziej wysportowany niz ja.. haha.. zobaczymy wiec co sie bedzie dzialo:)
Spotkalam Phil'a, zostawilam papiery i pieniadze i postanowilam leciec dalej.. Nie chcialam stracic ani jednego dnia w tej pieknej krainie:). Na dzisiaj zaplanowalam wyprawe do oddalonego o 25 km od Leh - klasztoru Stakna.
Okolo godziny 10 polecialam dworzec autobusowy i zlapalam pierwszy mozliwy autobus do Stakna. W tym miejscu przyszedl czas, aby wspomniec cosik o tych wyjatkowych srodkach komunikacji w Leh. Uwielbaim te malutkie autobusiki. Jak czlowiek jest wysoki i siada na siedzeniu to: wiecej osob sie nie zmiesci:):), nogi trzeba podwjac, wywijac, aby zmiescic na tak malej przestrzeni pomiedzy jednym siedzeniem a drugim,a przez okno nic nie widac, bo jest tak niskie, ze trzeba sie zgarbic do polowy. Ale to w przypadku siedzenia. Gdy sie stoi jest jeszcze ciekawiej. Trzeba przyjac postawe czlowieczka zgarbionego do polowy co w przypadku dluzszej jazdy moze okazac sie nie do wytrzymania:):) Ale autobusiki sa slodkie, malutkie, najczesciej kolorowe w srodku, z grajaca ladakhijska muzyka i oczywiscie tymi kochanymi, lokalnymi pasazerami:)
Jadac do Stakna (25 rupii) moimi wspolpasazerami bylo kilku turystow z Holandii i Niemiec. Ci jednak wysiedli przy klasztorze Thiksey, a ja samotnie pojechalam dalej. Niemal po godzinie jazdy autobus wysadzil mnie na srodku drogi na bezludziu. Stad czekalo mnie pol godzinne podejscie do Stakna. Najpierw przechodzi sie przez piekny most na Indusie z niezliczona iloscia kolorowych flag modlitewnych, a potem juz tylko 15 minut pod gorke i dochodzi sie do celu wyprawy:). Klasztor Stakna polozony jest na wysokim wzgorzu, ktore wyrasta na srodku doliny. Z jednej stony sasiaduje ze przecudownymi wodami rzeki Indus, a z drugiej osniezonymi szczytami masywu gorskiego. Sceneria jest istnie bajkowa. Do tego przepiekne, blekitne, pozbawione nawet malej chmurki niebo..i wrazenie jak w raju!
Tuz przed klasztorem znajduje sie kilka charten'ow i wielkie kolo modlitewne. Co ciekawe w klasztorze bylam sama, ani jednego turysty, co nie jest latwe do osiagniecia w Ladakh:), a co czynilo to miejsce jescze bardziej wyjatkowym. Po klasztorze oprowadzil mnie 65-letni lama, ktory nie mowil po angielsku, wiec nie pozostalo nic innego jak nadwyrezyc swoj umysl i wykorzystac moja wiedze z hindi:) (wstep 20 rupii)...ale udalo sie:).
Klasztor zostal zalozony przez mnicha z Butanu, dlatego tez wlasnie bhutanskie wplywy widzoczne sa w zabudowie tego miejsca. W porownaniu z wielkoscia calego klasztoru, czesc udostepniona do zwiedzania nie jest wielka - 4 sale. Najstarsza i najwazniejsza z nich posiada w swoim wnetrzu niesamowite freski , jak i stary posag Buddy (16 wiek). W kolejnej ustawione sa liczne modlitwene stupy, a w ostatniej regaly z modlitwenymi ksiegami, jak i posagami Buddy. Samo wnetrze klasztoru jest rownie absorbujace, jak jego otoczenie. Obchodzac klasztor dookola mozna podziwiac przepiekne Himalaje w tle, uroki wod Indusu, jak i caly ladakhijski krajobraz. Przyznam, ze wlasnie tu spedzilam najwiecej czasu. Nie moglam sie nadziwic pieknem tego co mam przed oczami. Po raz kolejny fruwalam.
Okolo 13-tej opuscilam jednak to bajkowe miejsce i postanowilam jechac dalej.
O 13:30 zlapalam autobus do Leh i za 5 rupii podjechalam do kolejnej wioski na moim planie podrozy - Shey. Wysiadlam jednak nieco wczesniej, aby zwiedzic liczne maniwalls, ktore kusily mnie juz wielokrotnie, gdy przejezdzalam ta droga:)
Shey bylo kiedys letnia stolica calego Ladakh, a teraz jest waznym miejscem odwiedzanym przez turystow, jak i miejscem modlitw dla lokalnych mieszkancow. W centrum wioski znajduje sie palac (wstep 20 rupii). Mimo ze nieco zniszczony obecnie jest waznym miejscem praktyk buddyjskich. W glownej swiatyni znajduje sie dwukondygnacyjny, miedziany posag Buddy - Sakyamuni (z 1645 roku). Sam palac nie powala wygladem, jednak jego polozenie, glowna swiatynia, jak i ruiny starego fortu powyzej placu na pewno zachecaja do odwiedzin tego miejsca.Tam tez posiedzialam sobie przez ponad poltorej godziny delektujac sie widokami i zajadajac slynnym zielonym groszkiem z Leh:):).
Okolo 16:30 przyszedl czas powrotu. Na szczescie dosc szybko udalo mi sie zlapac autobus do Leh (15 rupii). Ku mojemu zaskoczeniu w autobusie spotkalam Phil'a z kolega. Rowniez wracali z calodziennych wojazy:). Po dojezdzie do Leh umowilismy sie na wieczorne spotkanie w biurze Snow Field.... w koncu musielismy jeszcze ustalic szczegoly naszej wyprawy (haha...wszystko na ostatnia chwile), jak i przymierzyc sprzet, ktory wypozyczalismy z biura (specjalistyczne buty, raki, czekany).
Szybko polecialam wiec na chwile do hotelu, a potem biegiem z powrotem do biura. Phil juz tam byl:) Okazalo sie, ze na wyprawe idziemy w dwojke (Ja i Phil) plus nasz nepalski przewodnik i nepalski kucharz:) To nasza nowa ekipa:):) Ojjjj bedzie sie dzialo:)
Po ustaleniu wszystkich szczegolow wyprawy przyszedl czas na przymierzanie butow, rakow...dopiero w tym momencie poczulam adrenaline i to co nas czeka:):) Przed nami wejscie na szesciotysiecznik!!! WOW!!!!!! Na to czekalam.
Okolo 20-tej poszlismy jeszcze na wspolny obiad do Norlakh, potem wieczorne pakowanie, zegnanie sie z moja kochana rodzinka z GH i kilka godzin snu. Jutro zaczyna sie nowy dzien i moje drugie wejscie na 6-tysiecznik:):)
Powodzenia Drahanka:):)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz