czwartek, 12 listopada 2009

Wyprawa na Stok Kangri (6123 m npm) cz.1

Widok na Stok Kangri (6123 m npm)
...w drodze do wioski Stok

Widok na Leh...
ten zielony pas wcisniety pomiedzy dwoma pasmami gorskimi
Nasza polsko-angielsko-nepalska ekipa wspinaczkowa:)
od lewej: Drahanka, Nurbu, Temba, Phil i opiekun zwierzakow:)
Osiolki byly naprawde niepocieszone na mysl o czekajacej je drodze..spojrzcie na postawe i mine tego szarego:):)
Rozpoczelismy od pakowania naszych bagazy!
Ja w miedzyczasie przyjelam strategie bratania sie z naszymy tragarzami:)
W koncu trzeba bylo je jakos zachecic do drogi:)
"Załadunku" ciag dalszy..






Wyruszamy...za nami zostaje Stok,a przed nami wielka niewiadoma:)
Widok w kierunku Stok...w duzej oddali-Leh

Nasi zwariowani sherpowie:)

Ta droge juz przebylismy..

Poczatkowo bylo naprawde plasko...lekkie podejscie pod gorke, otoczenie gor, rzeki.. pieknie!
Nad nami gorowaly piekne skaly!


Formy skalne czasem powalaly!



Nasz pierwszy przystanek i slawetny tea shop:)
Tu droga rozchodzi sie na przelecz Stok i Stok Kangri
Ciagle towarzyszyl nam niesamowity krajobraz!

Pierwsze lekkie podejscie..
w tym miejscu znalezlismy martwego konia:(....chwila nieuwagi opiekuna, zwierze naje sie trujacej trawy i po kilku godzianach umiera:(
Jajka na palniku.. niemal jak przenosna kuchnia:)



Widok z pierwszej przeleczy:) Cudownie!!!


Zwariowana ekipa..to dopiero poczatek:)

Warstwowosc skal powalala...takich ksztaltow jeszcze nie widzialam:)


Schodzac z przeleczy...






Potem przedzieralismy sie przez olbrzymie kupy kamieni:)


"Strajk tragarzy":):)...niestety bez kijka sie nie obeszlo:)
Gęsiego zmierzalismy do przodu...na prowadzenie wysunal sie konik:)


Znalazly sie tez kibelki..po co akurat tutaj, dlaczego? to juz pytania bez odpowiedzi:)
Dolina stawala sie coraz szezrsza:)

W drodze do naszego pierwszego obozu:) - Mankarmo!
(u podnoza tej ciemnej gory)
Dotarlismy - Mankarmo (4600 m npm)
Pierwsze spojrzenie na Stok Kangri (pierwszy od prawej)
Tam zmeirzamy! Osniezony, spiczasty i jakze piekny szczyt Stok Kangri:)

Przyszedl czas na rozpakowywanie bagazy, rozbijanie namiotow:)

Moje szczescie na kolejne trzy dni:)

Nasz oboz w Mankarmo i widok na Stok Kangri w tle:)
(zielony namiocik nalezal do mnie)




No i jest i Drahanka:)

Gotowanie obiadu- Nurbu w ferworze walki:)
Oczywiscie Temba nie dal sie zdominowac:)
(niezly nozyk:)
Podczas popoludniowego spacerku...
...kolory gor dookola zapieraly dech w piersiach!
To chyba na znak radosci:):)




Te dwa namioty są tu ustawione w sezonie na stale..tu sprawdzaja pozwolenia na wejscie na szczyt!
Nasza kuchnia!

A stamtad przyszlismy:)

Tabun powracajacych z Base Camp koni!


Tuz przed zachodem slonca..cd. Mankarmo!
To z cyklu dekumentacji jak sie czulam konczac pierwszy dzien wyprawy...
...ahhh, jakze szczesliwa:):)
Pierwszego dnia pogoda nam dopisala..niestety drugiego byla tragiczna.
Padal snieg, a Stok Kangri zniknal w glebokich chmurach:(
Mimo zalamania pogody opuszczamy Mankarmo i zmierzamy do Base Camp



Dla chlopcow atrakcja stalo sie poszukiwanie swistakow..
niestety niezle je wystraszyli:(


Znalazl sie jeden odwazny bohater:)

Widok w kierunku Mankarmo!
No i dotarlismy do Base Camp (5000 m npm)
Przyszedl czas sprawdzania sprzetu - przymierzanie butow i rakow:)
Niemal jak narciarskie...:)
Mimo,ze niezbyt eleganckie, to dla gorala Drahanki piekne:)
Zreszta pasowaly na moja noge jak ulal:)
Base Camp.. jak widac bylo tu znacznie wiecej gorskich duszyczek:)

Toaleta w pieknym widokiem na gory:)


Mała, gorska swiatynia:):)


Jak widac nosilo mnie...spacerowalam, podziwialam, delektowalam sie:)



Podejscie na przelecz tuz przy Base Camp..pierwszy wysilek na drodze do szczytu
Wraz z Phil'em weszlismy an ta przelecz w 19 minut:)


Nasza kuchnia:)
No i zadwolony Phil:)



Stok Kangri, niemal na wyciagniecie dloni:)
Widok z przeleczy!
I pomyslec,ze za klika godzin bedziemy tam an szczycie:)
CUDO!


Dwa zwariowane ludki - Phil i Drahanka:)

Widok na doline, skad przyszlismy i gdzie znajdowal sie nasz oboz!
Te kilka kropek w dole to wlasnie nasz oboz i nasze namioty:)

Stok Kangri w innej perspektywie:)
Widoki z przeleczy!







Oboz w przyblizeniu!
Popoludniu pogoda sie znacznie poprawiala i niebo zachwycalo swoim kolorem:)

Jeszcze raz widok na podejscie na przelecz..juz po powrocie!

Himalaje, chmury i niesamowite niebo!





Drahanka w Base Camp:)
Drahanka 4 godziny przed "atakiem" na Stok Kangri:)

8-9.07.2009
Przyszedl czas by spelnic jedno z marzen:):) Przede mna wejscie na Stok Kangri:)

Plan wyprawy zakladal cztery dni chodzenia:
dzien 1. Przejazd z Leh do Stok(3900 m) i przejscie do Mankarmo (4600m)
dzien 2. Przejscie z Mankarmo do Base Camp (5000m)
dzien 3. Nocna wspinaczka na Stok Kangri (6123 m) i powrot do bazy
dzien 4. Powrot z Base Camp do Stok

dzien pierwszy - 8.07.2009
Tego dnia nie tylko ja bylam podekscytowana, ale Manu rowniez. Juz o godzinie szostej rano dzwonil, aby podpytac, jak sie czuje, czy czegos nie potrzebuje, jak mi moze pomoc. Na szczescie nic takiego nie bylo konieczne. Bylam zwarta i gotowa do wyprawy. Ostatnie chwile pakowania, pozegnanie z kochana rodzinka w GH (zostawilam im wszystkie moje pieniadze) i w droge.
O 7:30 umowieni bylismy w Snow Field na spotkanie. Mimo ze zjawilam sie punktualnie, bylam juz jako ostatnia. Poniewaz jeszcze nie wszystko bylo gotowe, wraz z Phil'em zostawilismy ekipe przy pracy, a sami udalismy sie na poszukiwanie ksero w Leh. Zalezalo nam na skserowaniu pozwolenia na wspinaczke...tak z czysto pamiatkarskich przyczyn. Tuz po 8.30 wszystko bylo zapakowane, cala ekipa zgromadzona w jeepie i wyruszylismy w trase:)
Pamietam ten moment, gdy wyjezdzalismy z Leh. Pelna ekscytacja, adrenalinka na mysl co nas czeka. W ciagu ostatnich kilku dni kazdego dnia wczesnie rano wygladalam przez okno pokoju i sprawdzalam jaka jest pogoda nad Stok Kangri. Do tej pory pogoda dopisala, prawie codziennie niebo bylo czyste, bezchmurne, a wiec idealne warunki do wspinaczki. Dlatego tez moim wielkim pragnieniem bylo, aby ta pogoda sie utrzymala, aby sloneczko nam dopisalo, a gdy dojdziemy do szczytu, aby ukazal sie przed nami przepiekny widok na cale Himalaje. To bylo moje najglebsze zyczenie!
Droga z Leh do Stok zajela nam niecale pol godziny. W Choklamsar w punkcie kontrolnym musielismy przedstawic pozwolenie na wspinaczke i zarejestrowac wjezdzajaca dalej taksowke. Po przejezdzie przez most na Indusie droga stala juz przed nami otworem. Pamietam jak siedzielismy wraz z Philem na tylnym siedzeniu i w ramach zabicia czasu i kumulujacych sie emocji czytalismy poradnik "Jak zachowac sie w gorach"...najciekawszy okazal sie rozdzial o lawinach i skutkach chorob wysokosciowych:):):) To tak w ramach rozluznienia sytuacji:):)
Za oknem widnial osniezony szczyt Stok Kangri, a ja nie moglam uwierzyc, ze wlasnie na niego bede sie wspinac...ahhh.. coz za pozytywne emocje, coz za adreanalina. Po raz kolejny fruwalam!!!
Przyszedl jednak czas, aby przedstawic nasza wspinaczkowa druzyne:). No wiec trzon ekipy stanowila nasza czworka - ja, Phil i dwoch Nepalczykow (Nurbu i Temba). Dodatkowa pomoca sluzyl nam opiekun stadka naszych zwierzakow. O Phil'u pisalam juz nieco wczesniej. Wspomne wiec moze o Nurbu i Tembie, bo jak sie okazalo trafilo nam sie wielkie zloto. Obaj pochodza z Nepalu i sa sherpami, ktorzy juz dwukrotnie wspinali sie na Everest i to z wielkim sukcesem. Poza tym maja na swoim koncie wiele innych osmiotysiecznikow. W sezonie wspinaczkowym wspinaja sie w Nepalu, a w ramach przerwy przyjezdzaja do Ladakh, gdzie pracuja jako przewodnicy (dla Nurbu to ktorys z rzedu sezon w Ladakh, dla Temby pierwszy). Coz wiecej mozna jednak dodac. Obaj niesamowicie pozytywni, z wielkim poczuciem humoru, zdolnosciami wspinaczkowymi, jak i organizacyjnymi. Lepiej nam sie trafic nie moglo:):):)
Wrocmy jednak do opowiesci... Po dojezdzie do Stok przyszedl czas na przepakowanie bagazy z jeepa na naszych tragarzy:) - osiolki i jednego konika (wtedy to uswiadomilam sobie.. wow.. ile my mamy bagazy!!).
Okolo 9:30 wyruszylismy w droge. Pierwsze poltorej godziny to przechadzka wawazem niemal po plaskim. Czasem podchodzilo sie leciutko w gore, czasem schodzilo lekko w dol. Kolo nas caly czas ciagnela sie rzeka (pamietam jak miesiac pozniej przedzieralam sie z Kacha przez ta wlasnie rzeke:):), a po obu stronach otaczaly nas wysokie gory. Powoli przemieszczalismy sie wawozem, na koncu ktorego znajdowal sie maly Tea Shop. Tu zrobilismy pierwszy przystanek. Niby te poltorej godziny nie bylo meczace, jednak silne slonce, ktore pieklo nas prosto w buzie na pewno oslabialo w silach. Juz bylo widac, ze Phil chodzi znacznie szybciej, ale wlasnie tego sie spodziewalam. Zreszta znam swoje sily i nie lubie podporzadkowywac sie pod czyjes tempo..ide wolniej, ale bez przystankow...jestem bardziej dlugodystansowcem, anizeli szybkim biegaczem na krotkie dystanse:). Juz tak jakos w praniu wyszlo, ze Nurbu szedl z Phil'em, a ja z Temba. Chlopcy na poczatek postanowili sprawdzic nasza kondycje i nawet poprowadzili nas nieco stromsza wersja poza szlakiem, ale udalo sie bez problemu, wiec pierwszy test zdany. W tea shop spotkalismy grupe turystow wracajaych ze Stok Kangri. Byli zachwyceni, a ich opowiesci byly jeszcze bardziej motywujace. Oczywiscie byl rowniez jeden rosyjski turysta, ktory wracal bez sukcesu. Podobno wraz z przewodnikiem wyszli w nocy z bazy i przeszli czesc trasy, jednak strach u rosyjskiego kolegi wzial gore i zawrocili. Wchodzenie na 6000 metrow w nocy na pewno dostarcza adrenaliny i elementow strachu i niestety nie kazdy jest w stanie sobie z tym poradzic. Zobaczymy jak bedzie z nami:):)
Obok ciekawych pogaduszek przyszedl rowniez czas na jedzonko. I tu bylam zaskoczona. Wyprawka jaka dostalismy powalila mnie na kolana - tylko na lunch dostalismy: jajko na twardo, kanapka z warzywami, jablko, ugotowany ziemniak, soczek w kartoniku i batonik. WOW.. to sie nazywa wielka wyżerka, a nie lunch:) Szczegolnie w gorach..to dalo nam obraz, ze z tym jedzonkiem w gorach nie bedzie zle:):) I tu sie nie pomylilismy. Jedzenie bylo wysmienite. Przez cale 4 dni dostawalismy takie rarytasy, ze az sama bylam zszokowana, ze na takich wysokosciach mozna tak smacznie zywic. Chlopcy spisali sie na medal, a Snow Field genialnie to zorganizowalo:)
Tuz przy tea shop droga rozchodzila sie w dwie strony. Jedna prowadzila na przelecz Stok La (4900 m i zdobylam ja pozniej razem z Kacha), druga na Stok Kangri. Nasza droga nie byla zbyt ciezka. Poczatkowo lekkie podejscie na przelecz, z ktorej rozposcieraly sie przepiekne widoki na doline i rzeke ponizej. Do tego ten niesamowity ksztalt skal!!! Warstwy poukladane jedna na drugiej i lekko przechylone, jakby za musnieciem wiatru. Widok iscie sielankowy!!! Na tej malej przeleczy znalazlo sie oczywiscie miejsce na kamienny kopczyk pokryty duza iloscia falg modlitewnych. To dodatkowo budowalo niesamowita atmosfere!
Dalsza czesc trasy to dwugodzinne podejscie do Mankarmo. Nie bylo stromo, ale swoistą niewygodą byla olbrzymia ilosc kamieni, przez ktore musielismy sie przedzierac. Dodatkowo co chwila przeskakiwalismy z jednego brzegu rzeczki na druga, tak aby dalej zanurzyc sie w sterte kamieni w calej dolinie:)
Co ciekawe caly czas prowadzily nas nasze zwierzaki.. pierwszy dystyngowanie szedl konik, za ktorym mozolnie ciagnelo sie dziesiec obladowanych osiolkow. W pewnym momencie jeden z nich zastrajkowal, polozyl sie na ziemi i zamanifestowal, ze nigdzie dalej nie pojdzie.. haha..wtedy w ruch poszedl kijek naszego opiekuna zwierzakow i za kilka sekund osiolki pedem biegly na przod:):) To sie nazywa sila przekonywania:)
Widoki byly przepiekne..najpiew waskie doliny z licznymi zakretami i skalistymi zboczami gor. Potem jednak krajobraz sie nieco zmienil. Dolina stala sie znacznie szersza, a zbocza maly charakter bardziej piaskowy. Było pieknie!
Po dwoch godzinach od przeleczy dotarlismy do Mankarmo (4600m)...miejsca, w ktorym wiekszosc grup trekkingowych zatrzymuje sie na nocleg. Tak naprawde mozna bylo spokojnie isc dalej, ale celem noclegu w tym miejscu jest aklimatyzacja. Znajdowalismy sie na wysokosci 4600 i dla niektorych taka wysokosc juz moze powodowac trudnosci z oddychaniem. Na cale szczescie nas to nie dotyczylo. Oboje z Phil'em bylismy dobrze zaklimatyzowani, wiec nawet namawialismy przewodnikow, aby od razu dostac sie do Base Camp...niestety nasze przekonywania spoczely na niczym:). Nie mielismy wiec wyboru, zostalismy w Mankarmo na noc.
Olbrzymia zaleta tego miejsca jest niesamowity widok na Stok Kangri...szczyt majestatycznie widnieje na koncu doliny, powala swoim wdziekiem i wzbudza dreszcze emocji i adrenaliny. Przyznam szczerze, ze sama nie moglam w to uwierzyc ze juz za 36 godzin bedziemy sie na niego wspinac. WOW...bedzie sie dzialo:)
Po przybyciu do Mankarmo najpierw wzielismy sie za rozbijanie namiotow. Okazalo sie, ze chlopcy w Snow Field przewidzieli dla mnie i dla Phil'a dwa oddzielne namioty. Zaskoczylo nas to bardzo pozytywnie, gdyz spodziewalismy sie, ze na takiej wyprawie bedziemy ulokowani w jednym. Ale skoro zaserwowano nam takie wygody to skorzystalismy:) Ja dostalam zielony, Phil pomaranczowy i oboje bylismy szczesliwi. Nurbu, Temba i opiekun zwierzaczkow spali w namiocie-kuchni:). Rozbicie namiotow zajelo nam 20 minut, potem rozpakowywanie bagazy, no i w dlaszej czesci przygotowywanie przekaski (masala chai+ciasteczka) i pogaduchy. Ciesze sie, bo razem z chlopakami zżylismy sie bardzo szybko. Od razu smiechy, wyglupy, rozluzniona atmosfera. Balam sie, ze moze cos nie zagrac miedzy nami, ale wszyscy w czworke dopasowalismy sie idelanie..jakbysmy sie juz znali od dawna. SUPER!!!.
Potem przyszedl czas na delektowanie sie miejscem, podziwianie widokow, zdjecia, moczenie nog w gorskim strumyku. W miedzyczasie z Base Camp zeszla grupa 10 Hiszpanow, wiec mielismy towarzystwo na ta noc. Co ciekawe oprocz nas nikt nie zmierzal w przeciwnym kierunku, co oznaczało, ze moze na szczyt bedziemy wchodzic sami:) To byloby super!!!
Okolo 18:30 przyszedl czas na pyszna kolacje - dhal, ryz, warzywa, troche miesa i przepyszna surówka z kapusty, marchewki i majonezu.. wow ta ostatnia byla niemal jak polski smakolyk. Dodatkowo na deserek zaserwowano nam ananasy z puszki. Wielka wyzerka, a jaki smak.. tego sie nie da opisac. Ubawilam sie, bo doszlam do wniosku, ze tak dobrego jedzenia nie jadlam nawet w Leh i musialam pojsc powyzej 4500 metrow, aby sie tak najesc:):). Do tego chlopcy byli tak profesjonalni, ze szykowali nam zastawe niemal jak w renomowanej restauracji. W namiocie-kuchni ustawili duza metalowa skrzynie, w ktorej przewozone byly produkty i pokryli ja malym obrusikiem. Na tym swoistym stole poustawiali sztucce,a serwetki powywyjali w niesamowite ksztalty... powiedzialabym ze stworzyli atmosfere renomowanej restauracji.. wraz z Phil'em bylismy pod ogromnym wrazeniem:):)
Po pysznym jedzonku przyszedl czas na dalszy ciag pogaduchow. Temba i Nurbu opowiadali o swoich wyprawach na Everest, o swoim zyciu w Nepalu, my opowiadalismy o sobie. Bylo niesamowicie i juz czulam, ze jest to wyprawa, ktorej nigdy w zyciu nie zapomne..nawet jakby nam sie nie udalo wejsc na szczyt:) A udalo sie, wiec jeszcze wiecej satysfakcji i radosci w moim sercu:).
Tuz przes snem modlilam sie tylko, aby jutro i pojutrze dopisala pogoda!! To bylo moje najwieksze zyczenie

dzien drugi - 9.07.2009
Obudzialam sie wczesnie, bo okolo 6-tej, ale co sie dziwic skoro poszlam spac razem z kurami:). Niestety gdy wyjrzalam z namiotu widok zniszczyl cale wyobrazenie kolejnego dnia. Pogoda byla okropna, cale niebo zasnute bylo chmurami, a Stok Kangri zniknelo w bialej pierzynie oblokow. Co ciekawe po godzinie zaczal padac snieg i nie przestawal przez kolejne dwie godziny. Juz na wejsciu wspolczulam wszystkim, ktorzy tej nocy wspinali sie na szczyt. Zapewne gdy dotarli na szczyt wial wiatr, padal snieg i nic nie bylo widac. Masakra..mialam nadzieje, ze nas to nie spotka..Tylko jaka byla szansa, ze wypogodzi sie na tyle, ze my bedziemy mieli dobre warunki:(No coz.. pozostawalo tylko miec nadzieje.
Dzionek rozpoczelismy od pysznej herbatki w namiocie i cieplej wody na przemycie twarzy (oczywiscie to wszystko zaserwowali koledzy z Nepalu:):) O 7:30 przyszeld czas na nasze zolądki i pyszne sniadanko (ryzowa owsianke z orzechami, chrupkie chapati, potem tosty plus omlet, a na koniec na deser swieze mango). Bylam nawet nie najedzona, ale obzarta.. i jak tu w takim stanie chodzi:):):) Najpierw szedl wiec brzuszek, a potem Drahanka:).
Niestety snieg nadal pruszyl.. ojj..pogoda nam sie nie udala. Spakowalismy jednak nasze manatki i w droge. Podejscie bylo krotkie, ale tym razem nieco bardziej strome. Juz teraz powoli czulo sie wysokosc i lekkie zmecznie. Po drodze mielismy jednak wiele atrakcji, dzieki czemu minelo nam to bardzo szybko..zreszta jak dwie godziny podejscia nie maja minac szybko, przeciez to niemal rzut beretem:):) Podczas podejscia spotkalismy dwie grupy.. pierwsza z nich byla grupa swistakow. Chlopcy wkrecili sie w ich tropienie i kamerowanie, wiec mielismy niezla atrakcje. Niesamowite byli male swisstaki, ktore ukrywali sie za mamuskami, takie malutkie, slodkie i jakze bezbronne. Druga grupa byla grupa Katalonczykow, ktorych tydzien wczesniej spotkalam w Nimaling. Udalo im sie wejsc na Stok Kangri, co jeszcze bardziej podbudowalo ich dume, ktora okazywali na prawo i na lewo. Szkoda mi ich...Ja cala droge przemierzylam z Temba, rozmawiajac o najdziwniejszych, ale jakze interesujacych tematach. Bylo super.
Okolo godziny 10-tej dotarlismy do Base Camp (5000 m npm). Okazalo sie, ze bylo to juz nieco bardziej zaludnione miejsce anizeli sie spodziewalam. Okolo dziesieciu namiotow, przed kazdym z nich wylegujacy sie na karimatach milosnicy gor. Niestety wiekszosc z nich dzisiejszej nocy nie miala szczescia. Jak sie okazalo z powodu zalamania pogody wiekszosc z nich zawrocila w polowie drogi, a ci, ktorzy nawet dotarli na szczyt, czuli sie jak na Everescie. Padal mocny snieg, wialo, widocznosc byla na metr...a to chyba nie byla przyjemnosc:(
My jednak nie poddawalismy sie.. rozbilismy namioty, wypilismy cieplutka chai, a na koniec przygotowalismy sprzet na wieczor. Moje buty wspinaczkowe byly ogromne, czulam sie w nich niemal jak w butach narciarskich:):) Milo mi sie zrobilo, bo Nurbu uzyczyl mi swoje prywatne raki. Stwierdzil, ze bedzie mi sie w nich wygodniej chodzilo, wiec dlaczego nie:):). Potem nie bylo nic wiecej do roboty, wiec spacerowalismy we wspinaczkowych butach, aby przyzwyczaic nogi.. ale ja i tak wiedzialam, ze potem bedzie bolalo znacznie bardziej:):)
Potem pospacerowalam po okolicy. Niebo powoli sie rozchmurzalo, przestal padac snieg, a dzieki temu widoki stawaly sie coraz ladniejsze. Z jednej strony wysokie na 6000 metrow szczyty, z drugiej widok na doline, ktora wchodzilismy i przepiekny krajobraz az po odlegly horyzont. Ta czesc urozmaicona byla kibelkiem, ktory stal na wprost tego widoku... czyz to nie urocze zalatwiac sie w toalecie z takim widokiem:) W innym zakatku Base Camp znajdowala sie mala swiatynia z licznymi modlitewnymi kopczykami, otoczona ze wszystkich stron choragiewkami. Bylam podekscytowana i nie moglam spac..spacerowalam, delektowalam sie miejscem, rozmawialam z chlopakami, a od 12.00 pomagalam w kuchni:) Nie ma jak wspolne gotowanie.. to cos co Drahanka lubi najbardziej:) Na lunch szefowie kuchni podali: cienkie kielbaski, salatke z kalafiora, ziemniakow i majonezu, pyszne gotowane w przyprawach pomidory i gotowane baklazany..Mniam mniam, miod w ustach!!! Na deser zolty melon i slodka herbatka. Czego wiecej zapragnac:);)
Po tak hucznej biesiadzie przyszedl czas na male leniuchowanie w namiotach. Nadal nie bylo slonca, a gory wokolo zakrywal plaszcz chmur:( Do tego bylo stosunkowo zimno:(
Okolo 15-tej wraz z Phil'em postanowilismy zmierzyc nasze sily, a przez to zaklimatyzowac sie do wysokosci. Z Base Camp widoczna jest przelecz, ktora jako pierwsza stoi na drodze na szczyt Stok Kangri. Nasi nepalscy przyjaciele smiali sie, ze zajmie nam sporo czasu, aby sie tam dostac, wiec jak to na mlodych gniewnych przystalo postanowilimy udowodnic im, ze damy rade w czasie krotszym niz przewidywali. Oni stawiali, ze zajmie nam to wiecej niz 20 minut, my ze mniej. Podejscie moze nie jest dlugie, ale bardzo strome. Bardzo szybko zyskuje sie na wysokosci, co powoduje, ze czlowiek sie naprawde meczy. Do tego tlenu jest naprawde coraz mniej. Ale my sie nie poddalismy. Rownym krokiem, bez przystankow, powoli zmierzalismy do celu. I ile nam zajelo?? 19 minut!! To sie nazywa zegarmistrzowska dokladnosc. Wygralismy:):) Nagroda za ten wysilek byla jednak nie tylko satysfakcja, ale i przecudowny widok na Stok Kangri, jaki ukazal sie z przeleczy. WOW..zaparlo nam dech w piersiach. szczyt byl niemal na wyciagniecie dloni...caly osniezony, z ogromnym lodowcem u jego stop..wow.. za kilka godzin bedziemy go przemierzac i podazac na szczyt niebios. Jakze bylam szczesliwa, fruwalam!!! Oczywiscie towarzyszyla temu nutka strachu i adrenaliny, czy dam rade, czy na wysokosci 6000 metrow bede miala sily.. ale o tym mialam sie przekonac pozniej:)
Na przeleczy posiedzielismy ponad pol godziny. Podziwialismy widoki, delektowalismy sie cisza, rozmawialismy. Mimo, ze znalam Phil'a od dwoch dni szybko sie zgralismy. Z duzym rozluznienim dyskutowalismy na rozne tematy, wymienialismy poglady. Phil to bardzo mily chlopak,a do tego calkiem przystojny:) Fajnie,ze nasze drogi sie splotly:) Co ciekawe z przeleczy oboz wydawal sie byc tak daleko.. namioty wydawalay sie byc malymi, niemal niewidocznymi kropkami:)
Po powrocie do bazy Temba wygonil nas do namiotow. Kazal sie przespac, bo przeciez przed nami ciezka noc, a wtedy spania na pewno nie bedzie:) Niestety adrenalina i emocje byly wieksze i nawet na sekunde nie zmruzylam oka.. rozmyslalam jak to bedzie, analizowalam, cieszylam sie, denerwowalam.. Miotaly mna chyba wszystkie mozliwe rodzaje emocji:) Poza tym w ramach spraw przyziemnych co chwilka biegalam do toalety...jak widac wysokosc dawala o sobie znac:)
Okolo 19-tej jednak nie wytrzymalam lezenia i wypelzlam z namiotu..Udalam sie do kuchennego namiotu, gdzie wraz z Temba pogaworzylam na najrozniejsze tematy (w koncu jestem gadula:):), a potem zjadlam zupe pomidorowa z popcornem (ciekawe zestawienie prawda?? ale jakie pyszne!! mniam mniam). Po jakims czasie dolaczyl do nas Phil, ktory rowniez nie mogl zmruzyc oka:) Niestety chlopcy po jakims czasie znow nas wygonili..musielismy odpoczac. Tylko jak, skoro nie chcialo nam sie spac?!? Poleniuchowalam wiec w spiworze, porozmyslalam, a gdy w koncu zasnelam po pol godzinie zbudzil mnie Nurbu z zapowiedzia, ze musimy sie zbierac.Tak to wlasnie zazwyczaj jest:)
Byla 23:30 a my jedlismy kolacje (smazony ryz z jajkami i ostra zupa czosnkowa - pożywne, a niezbyt ciezkie, a do tego zupa czosnkowa uznawana jest jako dobry srodek, aby uniknac bolu glowy na wysokosciach:)).
Potem pakowanie, ubieranie dziesieciu warstw ciuchow i w droge. Ubralam sie naprawde jak piecuch, ale nie bylo wyboru.. bylo naprawde zimno - dwie czapki, dwie pary rekawiczek, dwie pary skarpetek, dwie pary getrow, plus cienkie spodnie, dwie bluzki z dlugim rekawem, polar i kurtka ...wygladalm niemal jak Eskimosek:):) Do tego czolowka na glowe, raki i czekan w duzym plecaku i bylam gotowa:)
Byla 00:30, a my wyruszalismy na podboj Stok Kangri. Przed nami cala noc wspinaczki:):):)

PS. Czasem nie umiem przekazac w slowach atmosfery, ktora panowala wsrod naszej czworki. Bylo genialnie, smiesznie i widac, ze kazdemu z nas sprawialo przyjemnosc przebywanie we wspolnym towarzystwie. Robilismy rozne rzeczy, a jednym z wyglupow tego dnia byla nauka nepalskiej piosenki. To dopiero byl ubaw. Caly dzien chodzilismy i probowalismy ja spiewac i nawet tanczyc przy niej..hahaha.. dzialo sie dzialo.
Ponizej przytaczam jej slowa..tak dla pamieci:) Oczywiscie w jezyku nepalskim, ale w pisowni Drahanki, czyli jednym slowem, jak Drahanka uslyszala, tak tez napisala:):)
Piosenka jest o "dzo" (miesznce jaka i krowy), ktora jest piekna, ale nie daje mleka:):) Ambitny tekst prawda:):)
Ponizszy tekst, jak wspomnialam tylko dla pamieci potomnych:):)Mam nadzieje, ze nie przeczyta go nikt kto zna nepalski...ale jesli nawet to i tak chyba nic nie zrozumie:):):)

"Dzo mu la butale mu, nin ciembo la tila oma midu
Ref: Tin san gi fumu lemu la ninciem bola semba ciang ciung midu (2x)
Peka la peka mendo nin ciem bu la tila ciang si lemu
Nirag di pami ku ji nin ciembo la tungu ciungsi lemu"

Piekne prawda:):)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz