środa, 4 listopada 2009

Alchi i slawetne malowidla:)

3.07.2009 (piatek)
Po leniuchowaniu poprzedniego dnia przyszedl czas ruszyc nasze zastale jeden dzien kosci:) Tego dnia wybralismy sie wraz z Manu do odlegleglej o 70 km od Leh wioski Alchi.
Dlaczego akurat tam?? Otóz wioska slynie z jednego z najstarszych klasztorow w calym Ladakh, w ktorym znajduja sie zachowane niemal w idelanym stanie niesamowite malowidla scienne (z 11/12 wieku). Zgodnie z lokalnymi opowiesciami klasztor ten zostal wybudowany przez slynnego Rinchen Zangpo, ktory znany jest byl jako tlumacz nauk buddyjskich z drugiego etapu propagowania religi buddyjskiej w Tybecie i Ladakh:). Sama wioska jest bardzo mala, ale mimo tego posiada cala infrastrukture turystyczna - mozna zostac w niej na noc (kilka malych hotelikow), sklepy z pamiatkami, no i rzesze turystow nawiedzajacych ja kazdego dnia:)
My do Alchi wybralismy sie, jak to zawsze z nami bywa, lokalnym autobusem (koszt-90 INR). Autobus wyjezdza z Leh okolo godziny 8:30, a wraca okolo 18:). Jednak do Alchi mozna sie tez dostac w inny sposob, moze nieco bardziej skomplikowany, ale na pewno mozliwy. Wystarczy jakimkolwiek autobusem zmierzajacym w kierunku Kargil/Srinagar, dostac sie do Saspol, wysiasc przy moscie, a potem piechotka badz na stopa przemierzyc ostatnie 4 km:)
Nam sie jednak udalo..zdazylismy na autobus, ktory choc nie dostarczal nam zbyt komfortowych warunkow (siedzenia byly jak dla maluchow, wiec nasze nogi krzyczly "na pomoc") dowiozl nas po 3 godzinach bezposrednio do wioski. Sama droga byla rownie przepiekna jak Alchi. Minelismy po drodze ruiny pieknego zamku w Basgo, jechalismy wzdluz niesamowitego Indusu, jak i podziwialismy niesamowite Himalaje wokolo. Manu oczywiscie przysypial, a ja delektowalam sie miejscem i widokami....kazdy przejechany kilometr uswiadamial mi jak piekny jest Ladakh, jak bliski jest memu sercu poprzez gory, kulture!!! Czulam, ze jestem w domu!!!!
Troszke po 11-tej dojechalismy na miejsce. Krotki posilek i w droge do slynnego klasztoru. Co nas zaskoczylo juz na wejsciu to sama zabudowa klasztoru. Niemal wszystkie ladakhijskie klasztory ulokowane sa na wzgorzach, sa wielkie i dominuja nad dolinami! Ten jednak calkowicie odbiegal od tego wzoru. Schowany we wnetrzu wioski, tuz nad Indusem, maly, skryty posrod drzew i stup!! WOW.. to cos niesamowitego.
Klasztor sklada sie z 5 kaplic. Pierwszą z nich jest swiatynia Sumtsek, ktora zawiera freski przedstawiajace tantryczne bóstwa oraz wielkie statuy Majtreyi, Avalokitesvary i Manjushri. Kolejna swiatynia Vairocana jest najstarsza w tym kompleksie i skrywa wizerunek Buddy Vairocana otoczonego przez 4 inne manifestacje Buddy. Pozostale trzy sa nieco mniejsze i nieco mlodsze. La Khong Soma zawiera komnate dekorowana poteznymi mandalami, swiatynia Lotsa poswiecona jest slynnemu Ringchen Zangpo, a ostatnia Manjushri skrywa w swoim wnetrzu wiezerunek Buddy Manjushri. Sciany wszystkich swiatyn pokryte sa niesamowitymi freskami, jakich nie mozna spotkac nigdzie indziej:). Niestety ze wzgledow ochronnych w kazdej ze swiatyn panuje ciemnosc, co z jednej strony uniemozliwia doglebne podziwianie malarskich arcydziel, ale z drugiej strony tworzy niesamowita tajemnicza atmosfere. Oczywiscie fotografowanie jest zabronione. Pomyslano jednak o turystach i u klasztornych mnichow mozna kupic albumy, badz kartki ze zdjeciami malowidel:) W koncu biznes musi sie krecic:) aha.. wstep do kompleksu kosztuje 50 INR:)
My w komplekscie spedzilismy prawie trzy godziny. Najpierw obeszlismy kompleks dookola (widok na Indus zapiera dech w piersiach), potem podziwialismy poszczegolne swiatynie i freski, a na koniec odpoczywalismy w cieniu swiatynnych drzew delektujac sie rozmowa z lokalnym mnichem. Opowiedzial nam niesamowite historie z zycia klasztoru, a to tymbardziej dodalo koloru naszej wizycie:):):)
Tuz u wyjscia z klasztoru znalezlismy slawetne drzewo, ktore zgodnie z indyjskimi opowiesciami zostalo zasadzone tu przez Ringchen Zangpo. Po prostu wsadzil kijek w ziemie i w tym miejscu wyroslo olbrzymie drzewo (analogie do szerzonego przez niego buddyzmu). Rok wczesniej takie samo drzewo mielismy okazje podziwiac w dolinie Spiti. W malej wiosce Lalung odwiedzilismy malutki klasztor, przy ktorym roslo inne olbrzymie drzewo zasadzone przez tego samego wieszcza-tlumacza:) Manu podekscytowany cala ta historia (w koncu w obu miejscach bylismy razem) naciskal nawet na sesje fotograficzna z drzewem, co nie nalezy do jego zwyczajow.. zazwyczaj to ja zmuszam go do zdjec.. a tu taka niespodzianka:) Niestety zdjecia zniknely, wiec zostaje tylko wzpomnienie:(
Potem postanowislimy pozwiedzac wioske:). Wioska jest mala, a jej domki zlokalizowane sa wzdluz drogi i ciagna sie dosc daleko. Jak to w przypadku ladakhijskiej zabudowy bywa sa prostokatne, pomalowane na bialo, z ciemnymi okiennicami i obramowkami przy oknach, no i sianem na dachu. W glownej czesci wioski znajduje sie kilka maniwalls, charteny, szkola, jak i dosc wysoko polozone wzgorze, z ktorego rozciaga sie widok na rozlegla doline, wysokie Himalaje i mala zielona wioske w okolicy - Saspol. To wlasnie na tym wzgorzu spedzilismy wiekszosc czasu. Widok byl tak powalajacy, ze nie chcialo nam sie nigdzie ruszac. Do tego to piekne sloneczko, ktore rozpromienialo nasze twarze i serducha:) W miedzyczasie konczyly sie lekcje w pobliskiej szkole, wiec dodatkowo mielismy okazje pobawic sie i zintegrowac z malymi brzdacami:).
Okolo 15-tej przyszedl jednak czas powrotu. Autobus, ktorym przyjechalismy do Alchi, w porze popoludniowej odjezdzal z powrotem. Niestety zbyt pozno dobilismy sie do autobusu, wiec nie zostalo nam nic innego, jak zasiasc na ostatnich siedzeniach i jakims sposobem przezyc niewygodna droge.. Ojj jakze trzepalo na tym koncu.. Jedno jest pewne.. wycwiczylismy sie w podskokach:):):) Smiesznie, bo ekipa autobusowa byla niemal taka sama jak o poranku:) Nauczycielki, ktore porannym autobusem dojezdzaly do pobliskich szkol, teraz wracaly. Babunie, ktore rano opuscily Leh, teraz wracaly do miasta z nowym towarem na sprzedaz (autobus byl pelen moreli, groszku, ziemniakow, lisci warzyw, itp). No i w koncu turysci, ci co jechali rano, teraz wracali wymeczeni, ale jakze zadowoleni z tego co widzieli (tu mam an mysli nas, jak i dwoch Japonczykow, ktorzy jakims sposobem podrozowali autobusem, a nie taksowka, jak to wiekszosc z nich ma w zwyczaju:):).
Droga powrotna jak wspomnialam wczesniej byla nieco meczaca. Ale cala trase wynagrodzil jeden widok -widok na Stok Kangri. Jadac od strony Srinagar wylania sie niespodziewanie 20 km przed Leh i podbija serca. Bialy, osniezony, spiczasty szczyt zacheca do podboju....ahhh.. jak ja chce tam isc:):):)
Do Leh dojechalismy okolo 18tej. Reszte dnia leniuchowalismy:):)

Kolejny dzien (4.07.09) byl nieco bardziej zabiegany:):) Poczatkowo planowalismy wycieczke do Karu, gdzie mielismy sie spotkac z kolega Manu. Niestety z powodow osobistych nie udalo nam sie tego zrealizowac. Przed nami bylo jednak wiele rzeczy do zalatwienia. Manu nocnym busem opuszczal Leh, wiec musielismy zalatwic mu transport, jak i odebrac potwierdzenie jego miejsca. Ja z kolei o 5-tej rano dnia kolejnego zmierzalam w nowym kierunku - Pangong Lake. Aby jednak sie tam dostac musialam zalatwic specjalne pozwolenie, ktore jak sie okazalo po kilku godzinach czekalo na mnie w naszych zaprzyjaznionym biurze - Snow Field:) Do tego pakowanie, ostatnia kolacja w Norlakh i wieczorne leniuchowanie:)
Niestety o 1-szej w nocy Manu wyjechal w Leh:( Znow zostalam sama:(. Nie zazdroszcze mu, gdyz przed nim 36 godzin jazdy do Delhi. Najpierw 18-20 godzin po nieziemskich wertepach do Manali, a potem kolejne 15h do Delhi. Droga wykanczajaca czlowieka... wiem, bo miesiac pozniej sama przeszlam taka meczarnie:) Dlatego powodzenia dla Manu:):)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz