środa, 4 listopada 2009

Bajeczne jezioro Pangong

Pangong Lake:)
(niestety to tylko czesc moich zdjec z pobytu nad jeziorem- drugi dzien:(
-zdjecia z przejazdu i pierwszego dnia zniknely razem
z 4000 innymi:(
Bajeczne widoki znad jeziora!









Ale oprocz jeziora byly tez piekne osniezone szczyty:)
To chyba dowod na to, ze woda jest naprawde slona:)


















Cuda natury!




Woda jest tak czysta, ze mozna dostrzec kazdy kamyczek:)








Kolor wody powalal!!!













Wioska Stangmik:)




W tej ostatniej chatce posrodku mieszkalam:)

Widok z okna mojego pokoju:)..tuz przed wyjazdem:(

No i domek, w ktorym spedzilam noc nad jeziorem Pangong


Nawet w autobusie wszyscy podziwiali kolor jeziora:)


Nasz autobusik:) Na szczescie w drodze powrotnej nie byl zbyt obladowany:)



Ostatnie spojrzenie na jezioro...wyjezdzam:(..ale moze kiedys wroce:)





W drodze do wioski Tangtse:)








Zielen.. dotarlismy do wioski Tangtse:)

A to kolezanki z autobusu:)
Uczennice wracajace do szkoly w Tangtse:)

Postoj w wiosce Tangtse:)




Powolutku, powolutku wjezdzamy na przelecz Changa La (5425 m npm)


Czasem sniegu bylo naprawde duzo, a autobus mknal przez sniegowy tunel:)




Sopelki, sopelki...






No i dotarlismy na trzecia co do wysokosci, przejezdna przelecz na ziemi -
Changa La (5425 m npm)
Swiatynia na przełeczy!

A teraz zjezdzamy w dol:)






5-6.07.2009
Moje kolejne dwa dni w Ladakh to niesamowita przygoda z himalajskim pieknem Pangong Tso:)
Tu znow pokusilam sie o niestandardową wyprawe lokalnym autobusem:) Wiekszosc bowiem turystow korzysta z uslug biur turystycznych, ktore oferuja dwu, trzydniowe wycieczki nad jezioro, wygodnym luksusowym jeepem (koszt samego transportu to okolo 1200 INR/os). Niby istnieje zasada, ze turysci powinni podrozowac w to miejsce w grupach czteroosobowych, jednak na tej trasie nie jest ona przestrzegana:) I cale szczescie:) Aby wyruszyc w strone Pangong Lake nalezy zalatwic jeszcze jedna formalnosc - pozwolenie. Otoz 3/4 jeziora znajduje sie po stronie chinskiej, dlatego ze wzgledow bezpieczenstwa prowadzi sie tu pelna rejestracje osob wjezdzajacych i wyjezdzajacych, no i niezbedne sa pozwolenia. Uzyskanie pozwolenia nie jest jednak trudne. W jakimkolwiek biurze turystycznym wystarczy zostawic paszport i odpowiednia kwote, a nastepnego dnia pozwolenie bedzie gotowe (koszt: 100 rupii za wyrobienie pozwolenia i 25 rupii za kazdy dzien pobytu).
A teraz kilka informacji o samym jeziorze. Pangong Lake położone jest na wysokosci 4350 m npm, ma 134 km dlugosci i w najszerszym miejscu 5 km szerokosci:) Tylko 1/4 powierzchni jeziora znajduje sie w Indiach, pozostale 3/4 nalezy bowiem do Chin. Jezioro znane jest ze swojego piekna i kolorytu. Kolory wody zmieniaja sie z minuty na minute, a odbicia himalajskich szczytow w jego tafli przyprawiaja o szybsze bicie serca:) Pamietam moje nastawienie, gdy jechalam do Pangong... myslalam ze bedzie to kolejne gorskie jezioro na mojej drodze. Ale nie, tym razem tak nie bylo. Jezioro powalilo mnie swoim widokiem, kolorytem, wielkoscia i obok Chandratal jest najpiekniejszym jeziorem jakie dotychczas widzialam:):) Naprawde warte polecenia!!!!
Tak jak wspomnialam moją podroz do jeziora Pangong przebylam lokalnym autobusem. Co ciekawe autobus jedzie tylko raz w tygodniu (niedziela 6:30 rano, bilet nalezy kupic dzien wczesniej), przy czym wraca nastepnego dnia:) Taki wlasnie byl moj plan.. nieco meczacy, bo przeciez dwa dni w autobusie, ale porownujac do ofert turystycznych wychodzilo niemal na to samo. Z ta tylko roznica, ze jechalam tak jak lubie, taniej i z lokalnymi ludzmi:):)
Na dworcu zjawilam sie juz okolo 6-tej i widok jaki zastalam niemal zmrozil krew w zylach:):) Autobus byl juz pelny ludzi, a jego wnetrze i dach, byly tak upakowane torbami, butlami, deskami i innymi tobolkami, ze zastanawialam sie tylko, jak on ma zamiar ruszyc.. Nie bylo nawet 20 cm wolnej przestrzeni...wszystko upakowane po brzegi, a dach autobusu wygladal jak jedno wielkie skladowisko i wystawal w gore na ponad 3 metry:):):) Ale co sie dziwic, w koncu dla lokalnych przewoz rzeczy tym autobusem jest jedynym sposobem zaopatrzenia wiosek.. do tego tylko raz w tygodniu:) Obok bagazy nie zaskakiwal rowniez olbrzymi tlum w srodku pojazdu. Ja mialam jednak szczescie..Dzien wczesniej kupujac bilet (150 rupii) na dworcu poprosilam o miejsce przy oknie, wiec nie musialam sie martwic o niewygode, a do tego czekaly na mnie uroki Himalajow za szyba:):)
Z dworca w Leh wyjechalismy z ponad polgodzinnym opoznieniem -pakowanie zajelo znacznie wiecej czasu niz przewidywano:) Autobus przemieszczal sie naprawde powolutku, ale co sie dziwic skoro byl tak zaladowany. Do tego co chwila przystanki. Poniewaz byl to jeden z pierwszych autobuow tego dnia, co chwila pasazerowie wsiadali, wysiadali jadac do pracy, badz w innych celach. To znacznie opoznilo przejazd:(.
Do Karu dojechalismy wiec dopiero po dwoch godzinach. Tu polgodzinna przerwa, sniadanko i sprawdzanie paszportow i pozwolen w pierwszym punkie kontrolnym (a bylo ich kilka:) Jak sie okazalo nie bylam jedyna turystka w naszym pojezdzie. Para z Japoni, para z Izraela, jedna Europejka i ja. Ale to nie wszyscy. Ku mojemu zaskoczeniu znalazl sie jeszcze jeden Hindus podroznik - Joydip, z ktorym moje losy splotly sie nieco pozniej. Dlaczego napisalam, ze ku mojemu zaskoczeniu? Otoz nie jest latwo spotkac jakiegos Hindusa podrozujacego samemu, a do tego lokalnym srodkiem transportu:) Nie mowie, ze to sie nie zdarza, ale jest straszlwie rzadkie. Hindusi najczesciej podrozuja grupami badz calymi rodzinami, do tego uzywaja taksowek badz prywatnych busow. Joydip, podobnie jak Manu, okazal sie jednak byc jednym z tych nielicznych wyjatkow:):)
Z Karu skrecilismy w nowym kierunku ku przeleczy Changa La. Najpierw jednak mielismy okazje podziwiac przepiekny, polozony na szczycie gory- klasztor w Sakti (Chemre), skad potem autobus zaczal sie mozolnie wspinac na trzecia co do wysokosci przejezdna przelecz na swiecie - Changa La (5425 m npm). Wolny podjazd (z powodu obladowania) i miejsce przy oknie okazaly sie byc dla mnie zbawieniem. Oczywiscie polowa Drahanki wystawala przez okno na zewnatrz pstrykajac zdjecia.. ahhh.. jakie tam byly widoki. W miare jak podjezdzalismy coraz wyzej droga stawala sie coraz bardziej kreta, stoki pokrywaly sie bialym puszkiem, a wysokie szczyty Himalajow stawaly sie coraz blizsze, niemal jak na dotkniecie dlonia:). Nigdy nie zapomne widoku, jak rozposcieral sie z przeleczy na sasiadujace doliny. Himalaje w pelnej okazalosci. FRUWALAM!!!!! Na samej przeleczy znajduje sie kilka namiotow, swiatynia i maly parking - Oczywiscie wszyscy turysci zatrzymuja sie tu na sesje fotograficzna:).
Lokalny autobus mknal jednak dalej. Jakze bylo tu bialo.. niemal jak srodek zimy w gorach:). Sople, tunel sniegowy i straszliwie nierowna droga... to uroki jazdy na takich wysokosciach:):). Ale to wlasnie uwielbiam.
Po pol godzinie od przeleczy jeden z pasazerow wysiadal na bezludziu, a my wykorzystalismy to jako szanse na toalete, jak i kilka zdjec:) Potem ruszylismy dalej do kolejnej wioski na naszej trasie - Tangtse. Tu kolejne sprawdzanie dokumentow, ale i niemila niespodzianka. Zlapalismy gume:( Upss.. kolejne dwie godziny to odpoczynek w promieniach slonca i oczekiwanie. Nieco denerwowalam sie, bo zalezalo mi na wczesnym przybyciu nad jezioro, a tu niestety zapowiadalo sie, ze widoki uciekna mi sprzed nosa:(. Okolo 16-tej wyruszylismy dalej w droge. Ku mojemu zaskoczeniu moimi nowymi pasazerami byli dzieci ze szkoly Tangtse, ktore na kilka godzin wracaly do pobliskich wiosek do domow (czy tak pobliskich to nie wiem, bo niektore z nich oddalone byly o 4 godziny jazdy autobusem). Co jest niestety smutne dzieci te jezdza do domow tylko raz w tygodniu i to doslownie na jedna noc. Powod? Nie ma dla nich transportu. Autobus jest tylko jeden i wraca nastepnego dnia, wiec nie maja wyboru. Zasmucilo mnie to, bo wyobrazam sobie, ze w takim wieku nie jest latwo zyc z dala od rodzicow:(
Podczas dalszej drogi nie ominela nas przygoda. Od wyjazdu z Leh autobus przemierzal wertepy, przebijal sie przez dziury, wielkie kamienie, czasem drobne potoki... No i wlasnie jeden z takich potokow stanal na naszej drodze:) Woda zalala wydeptana trase, wymyla ziemie i pozostawila same kamienie. A autobus nie mial wyboru i musial przedrzec sie przez to miejsce... co okazalo sie nie takie latwe...Zbyt duze obciazenie, droga pod gorke i nasz busik nie dal rady:) W pewnym momencie kierowca zawolal z kabity "wysiadamy i pchamy". I tak tez sie stalo.. wszyscy wysiedli i zaczeli pchac zaladowany po brzegi autobus. Udalo sie, ale nie uwierzycie jaki to byl ubaw...wielki autobus i wielka gromada pasazerow pchajaca wehikul do przodu na himalajskim pustkowiu:):) Ale chyba wlasnie takie momenty pamieta sie najbardziej:):)
Po wyjezdzie z Tangtse autobus pial sie przez kolejne zielone doliny, az do momentu gdy na horyzoncie ukazala sie mala niebieska plamka. Tak to juz Pangong!!! Juz z daleka blekit wody oszalamial!!! Hurraaa.. dotarlam na czas:):)
Na zegarku wybila prawie 17-ta, a my dojechalismy do jeziora. Przecudowny, blekitny kolor wody i te przepiekne gory wokolo.. Zaparlo mi dech w piersiach. Tak bajkowej scenerii sie nie spodziewalam. Myslalm, ze bedzie to normalne gorskie jezioro, ale nie..teraz wiem, ze tego piekna nawet nie potrafie opisac. To trzeba zobaczyc!!!
Wzdłuż jeziora jechalismy ponad pol godziny, az dojechalismy do ostatniego przystanku dla wszystkich obcokrajowcow - wioski Spangmik. Autobus oczywiscie jechal dalej, ale zgodnie z obowiazujacymy przepisami w dalsza droge moga sie wybrac tylko lokalni mieszkancy. Turysci, jak i Hindusi spoza stanu "Jammu and Kashmir" musza pozostac w tym miejscu!.
Pomimo zmeczenia, gdy po 10 godzinach jazdy wysiadlam z autobusu, fruwalam. Widok byl tak oszalamiajacy, ze czulam jak moje serce unosi sie w powietrzu, jak napelnia sie pozytywna energia!! Oczywiscie zamiast szukac noclegu, najpierw polecialam nad samo jezioro.. musialam poczuc jego klimat, musialam dotknac jego wod....ahhh.. to niezapomniane momenty!! Dopiero po pol godzinie doszlam do siebie.. i wtedy to spotkalam wspomnianego wczesniej Joydipa. Zaczelo sie od wymiany kilku zdan, a skonczylo na wpolnym dwugodzinnym spacerze nad brzegiem jeziora. Joydip pochodzi z Kalkuty i wlasnie spedzal swoje wakacje w Ladakh. Jak sam przyznal nie planowal podrozowac sam i to lokalnymi srodkami transportu, ale jakos tak to wyszlo.. i nawet mu sie spodobalo:) Medal dla niego. Bardzo mily, sympatyczny Hindusek na mojej drodze:).
Najpierw poszlismy zalatwic mi jakis nocleg. Gdy ja szalalam nad jeziorem poukladany Joydip znalazl nocleg dla siebie. Wykorzystalam, wiec jego kontakt i udalo sie.. zostalam w tym samym GH, a za schludny pokoik zaplacilam tylko 100 rupii:) Mialam nieco wyrzuty sumienia w stosunku do Joydipa, gdyz za ta sama cene dostalam znacznie lepszy pokoj, ale nie mialam wyboru, bo na propozycje zamiany pokoi Joydip zareagowal smiechem. Dodal jedynie.. "przeciez ty jestes kobieta i musisz miec ladniejszy" :) Mile to:):).
Potem poszlismy na ten dlugi, dwugodzinny spacer. Kolory na jeziorze oszalamialy, gory wokolo powalaly, a my chodzilismy i delektowalismy sie miejscem!! Wszytkich wrazen nie jestem nawet w stanie opisac. Okolo 20-tej slonce schowalo sie za horyzontem, a my udalismy sie do swoich pokoi. Przy swietle dwoch swieczek zjadlam pyszna kolacyjke- dwie kanapki przywiezione z Leh, a potem oddalam sie odpoczynkowi. Pokoik byl przyjemny, ale jak sie okazalo lozko tylko milo wygladalo. Twarde deski pokryte kilkoma warstwami cienkich materialow dawaly do wiwatu:) Ojj bolaly kosci, bolaly:):):)
Kolejnego poranka (6.07.09) chcialam spedzic jak najwiecej czasu nad jeziorem, wiec czekala mnie wczesna pobudka. Gdy o 5:30 odslonilam okno w swoim malym pokoiku, moim oczom ukazal sie przecudowny wschod slonca nad jeziorem. Tego sie nie da opisac:) Pierwsze promyki slonca opadaly na tafle wody, a ta stawala sie coraz bardziej blekitna, drzewa wokolo coraz bardziej zielone, a szczyty coraz bardziej zachecały do wspinaczki:).
Co ciekawe tuz po wyjsciu z GH spotkalam Joydipa, ktory rowniez wybral sie na poranna przechadzke:). Poczatkowo nasze sciezki poszly w innych kierunkach, ale po pol godzinie sie spotkalismy i razem wedrowalismy nad jeziorem. Przezroczyscie czysta woda, kamienie, zielona trawka nad brzegiem, gory wokolo.. czego wiecej pragnac?!:) Okazalo sie, ze woda w jeziorze jest bardzo bardzo slona.. jak to sprawdzilam? Wstyd sie przyznac, ale przez przypadek, bowiem kapiel w jeziorze jest zabroniona. Wychodzac z GH nie zdazylam umyc zebow, wiec pokusilam sie o to nad jeziorem.. no i stad wiem:):) Na szczescie nikt mnie nie przylapal:)
Okolo 8:30 musialam wracac do GH. Szkoda mi bylo, bo naprawde odpoczywalam nad jeziorem. Niestety okolo 9 mial przyjechac autobus powrotny do Leh i nie mialam wyboru. Szybkie pakowanie, male sniadanko, zaplata za nocleg i juz stalam na ulicy czekajac na nadjezdzajacy dylizans:):). Cale szczescie mialam jeszcze pol godziny na delektowanie sie widokami:) Punkt dziewiata nadjechal i zabral nas z tego bajkoweo miejsca. Moimi towarzyszkami z drodze powrotnej byly najpierw dziewczynki z Tangtse wracajace do szkoly, a potem mlody student z tej samej wioski, zmierzajacy na zajecia do Leh. Droga byla rownie piekna, jak wczesniejszego dnia. Do Leh dojechalismy okolo 17-tej:)
Jak sie okazalo tego dnia wszyscy mieszkancy Ladakh swietowali urodziny Dalai Lamy. Ojj...ze ja glupia nie wiedzialam tego wczesniej. Okazalo sie, ze co roku w dniu urodzin duchowego przywodcy Ladakh, w jego rezydencji w Choklamsar organizuje sie wielki piknik, na ktory zjezdzaja wszyscy okoliczni mieszkancy. Zabawa trwa caly dzien i cala noc. Niestety mi udalo sie zobaczyc ja tylko zza okna autobusu.. gdybym wiedziala wczesniej:(:(
Po powrocie do Leh skierowalam sie do mojego kochanego hoteliku Spon GH, zjadlam zakupiony zielony groszek i kokosowe ciasteczka (ciekawe polaczenie:P:), a po dwugodzinnym odpoczynku wybylam z powrotem do centrum Leh.
Moje plany na pyszna kolacje w postaci tybetanskiej zupki thupka spelzly na niczym, gdyz okazalo sie, ze z powodu swieta moje ulubione knajpki sa zamkniete. Stwierdzilam: "No trudno.. pogloduje dzisiaj":)
Mialam jednak troche czasu, aby porozgladac sie po biurach turystycznych, jakie ceny i jakie warunki oferuja w przypadku wyprawy na Stok Kangri..Temat wspinaczki na jeden z najbardziej znanych szczytow w Ladakh powrocil:):):) Popytalam, dowiedzialam sie, a na koniec i tak wyladowalam u przyjaciol ze Snow Field. Dlugie rozmowy, negocjowanie ceny, ustalanie z kim, jak.. i jaki efekt???? Chyba idziemy!!!!:):)
Jedno z moich ladakhijskich marzen jednak sie spelni:)

1 komentarz: