czwartek, 9 kwietnia 2009

Weekend w Mussoorie... w koncu górki:):)

Widok na Mussoorie. Jedno z najbardziej znanych "Hill station" w Indiach
Śniadanko w dhabie w Dehra Dun:) Dzis podawali "parantha":)
A to juz widoki z Mussoorie











No i slawetny deptak w Mussoorie



Indyjski taniec włosów!!:)








Indyjska szkola...no coz, chyba przyjemnie uczy sie w takiej scenerii:)
Cd deptaku i widokow wokolo:)
Usmiech jak slodki bobasek...:)




Indyjskie stragany z indyjskimi przysmakami.
Przystanek ryksz...tu mozna rozpoczac wyscig ryksza po deptaku:)


Niestety to nie wystarcza, aby oczyscic Indie, ale liczy sie kazda próba:)


Kukurydza pieczona na ogniu to jeden z przysmakow Mussoorie



To czesc Mussoorie zwana "Library", dworzec autobusowy, sklepy, glowna czesc deptaku, agencje turystyczne... jednym slowem centrum miasteczka:)

A to dwa kroliki wcinajace kukurydze:)

Library...









Widok na Mussoorie z pobliskich wzgórz!









No i przepiekny zachód slońca!

Jak widac tylko ja podziwialam zachod slonca...Manu oddal sie piłce nożnej:)





Widok na Mussoorie nocą:)
A to nasz pokoik!..no i Ciarny:)
Widok z pokoju...
Widok z pokoju cd...tam w oddali widac osnieżony 6-tysiecznik!
Zaczynamy drugi dzien i marsz w górki:)
A ten bialy budynek to nasz hotelik:)

Mniam mniam.. ktos tu bedzie wcinał wonogrona:)
Mussoorie z drugiej strony



Na takich straganch w calych Indiach kupujemy warzywa i owoce:)






Jeden z nepalskich pracownikow - to oni nosza najwieksze ciezary!

Mussoorie z drogi do Laltibba!







W drodze na punkt widokowy Laltibba!

A to my... dwa lobuzy:)

Ale ten lobuz chyba nie czul sie tego dnia najlepiej:):):)
A to indyjski rododendron, kwitnie przepieknie...choc o tej porze roku kwitnienie niemal sie konczy!


Dotarlismy do Laltibba...widok na wysokie Himalaje.. niestety na zdjeciu tylko jako lekko zarysowane w tle:(




Niestety nawet przy uzyciu specjalistycznego sprzetu Himalaje unikaly naszego wzroku i zakrywaly sie mgłą:(






Przerwa na zjedzenie slodziutkich mango..no i nakremowanie pyszkow filterm UV:)
Widok na Mussoorie..w drodze powrotnej!


A to nowy Land Rover Manu..haha:):)

No i chrzescijanski kościólek w gorkach:)
Były sobie małpki trzy...
Ktos tu lubi podziwiac nature:)









Taki widok zawsze wywoluje smutna minke na mojej twarzy:(
A tak sie bujalismy przy naszym hotelu:)



Derha Dun nocą- widok z Massoorie!



W drodze na Gun Hill!




A to juz w naszej chinskiej restauracji Kalsang z pysznym chinskim jedzonkiem!




Wlasnie tak ubiera sie dziewczynki do szkoly - Slodkie czerowne mudurki:)
W drodze do Kempty Fall!

Ktos tu moczyl nóżki:)






Kempty Fall!






Powiedzialabym, ze okolica wodospadu nawet bardziej przyprawiala o usmiech niz sam wodospad:)









W takie ciuszki mozna sie ubrac w kazdym turystycznym miejscu...jak sie jednak okazuje tylko Hindusi sie w nie ubieraja!!
Widok na wodospad z drogi powrotnej









Tak wyglada podroznik roku 2009 w lokalnym autobusie z Kempty do Mussorie:)





Przejazdzka ryksza...wyscigu ani slalomu nie bylo...ale i tak miluchno sie jechalo:)




4-6.04.2009
Piatek byl naprawde szalony. Najperw wizyta w Nokia Care, gdzie kolejna awanturka w sprawie telefonu Manu. Trzeba przyznac, ze obsluga i serwis w Indiach jest daleki od poziomu europejskiego. Tu nie mozna NIC wymagac, jedno jest pewne, klient nie ma nic do powiedzenia. Mozesz walczyc, a i tak w wiekszosci przypadkow firmy czy biura obslugi klienta nie przejma sie Toba. Moze to wynik tak wielkiej populacji i poczucia, ze nie trzeba walczyc o klienta... w koncu jak nie ten, to znajdzie sie tysiace innych:( Z tego powodu obsluga pozostawia wiele do zyczenia:) Ale po trzech tygodniach oczekiwania i walki Manu dostal nowy telefon. Co ciekawe Nokia wymienila ten zakupiony na calkowicie nowy...ale co sie dziwic, skoro kupil z wadliwym oprogramowaniem i wirusem.. Tak tak:) Takie to niespodzianki zapodaja w Indiach:) "Telefon z niespodzianka za 12 tysiecy rupii:)":).
To udalo sie zalatwic.. zostal jeszcze UNICEF i moje starania o zajecie:( Niestety tu nie poszlo nam tak dobrze. Okazalo sie, ze nie szukaja nikogo do pracy, jak i nie przyjmuja nikogo na wolontariat:( No coz.. pozostaje mi szukanie innej organizacji:).
Po wielu perypetiach tego dnia, wieczorem udalo nam sie wydostac z Delhi. To prawda, ze decyzje podjelismy w ostatniej chwili, bo okolo 22.30, ale co najwazniejsze udalo sie. Pakowanie w biegu, lapanie ostatniej rykszy i okolo 24-tej dojechalismy na dworzec I.S.B.T. Tu szczescie nas nie opuscilo i jak tylko podjechalismy z dworca wyjezdzal autobus do Haridwar. W biegu wskakiwanie i juz po chwili siedzielismy w loklanym autobusie do prowincji Uttaranchal (przejazd Delhi-Haridwar, 116 rupii).
Niestety podczas jazdy nie obylo sie bez przygod. Jeden z lokalnych, powiedzialabym "niegrzecznych" mezczyzn wyjatkowo sie mna zainteresowal, co potem nie obylo sie bez konsekwencji dla niego. Po dwoch godzinach jazdy, gdy juz wszyscy, ktorzy powinni wsiedli do autobusu, wylaczono swiatlo, a wszyscy oddali sie odpoczynkowi i snowi. Niestety moj towarzysz na tylnim siedzeniu zainteresowal sie nie snem, ale mna. Kilka jego prob dotyku skonczylo sie tym, ze najpierw ja na niego naskoczylam, a potem zrobil to Manu. Jak sie jednak okazalo Manu nie poprzestal tylko na podniesionym glosie, ale wrecz spoliczkowal natarczywego. W autobusie wybuchla afera. Balam sie, ze wszyscy naskocza na Manu, ze spoliczkowal Hindusa, jednak jak pasazerowie dowiedzieli sie co zrobil, chcieli sie dolaczyc i dac nauczke niepokornemu. Afera trwala ponad 15 minut. W koncu bileter i opiekun autobusu przesadzil "niegrzecznego" na przednie siedzenie, a my moglismy odetchnac. Jak sie potem okazalo "winny" na najblizszym postoju wysiadl z autobusu i juz nie wrocil.. wszyscy byli zaskoczeni... ale wlasnie tak dziala tu opinia publiczna. Wszyscy w autobusie wiedzieli co zrobil i patrzyli na niego ze zloscia, wiec wolal sie usunac niz stawic temu czola. Wysiadl na pustkowiu... ale to jego sprawa. Pocieszajace jest jednak, ze zawsze w takich sytuacjach wszyscy staja po twojej stronie i staraja sie pomoc:)
Do Haridwar dojechalismy okolo 5-tej. Cale szczescie autobus do Dehra Dun wlasnie odejezdzal, wiec jak zwykle przeskoczylismy z jednego autobusu do drugiego:) (przejazd Haridwar - Dehra Dun - 38 rupii). Manu jak zwykle zasnal, a ja zaczelam podziwiac okolice. Nadal w dolinach, ale juz wokolo zaczely sie pojawiac gorki:) Wiec i usmiech na mojej twarzy stawal sie coraz wiekszy. Po poltorej godzinie dojechalismy do stolicy prowincji Uttaranchal - Dehra Dun. Jak sie okazalo miasto to jest olbrzymie. Rozciaga sie na cala doline i mimo ze jest zbieranina niskich domkow, to powola swoja rozlegloscia i jak zwykle halasem:)
Autobus wysadzil nas na I.S.B.T, wiec dzieloną rykszą (6 rupii) dojechalismy do dworca kolejowego. Najpierw sniadanko w przydroznej dhabie, a potem na dworzec kolejowy zabukowac powrotny bilet do Delhi. Oczywiscie i tym razem moja biala skora sie przydala:) Normalnych biletow naturalnie juz nie bylo... jednak, poniewaz jestem turystka udalo mi sie dostac 3 i 4 miejsce na liscie "RAC - Reservation Against Cancellation", co oznacza, ze bilet zostanie potwierdzony, chyba ze bede miala pecha i cala zgraja politykow czy pracownikow rzadowych bedzie chciala wracac do Delhi tym samym pociagiem. Wowczas to oni maja pierwszenstwo. To jednak zdarza sie bardzo rzadko, wiec uznalismy ze udalo nam sie kupic bilet na poniedzialek na powrot do Delhi (sleeper, 169 rupii). Przejazd pociagiem zajmuje wiecej czasu, bo okolo 11 godzin, co w porownaniu z 7-oma w autobusie jest znaczna roznica. Jednak jazda pociagiem ma jedna zelete - mozna wygodnie spac na lozkach...czego nie mozna oczekiwac w lokalnym autobusie:)
Przed nami trzy piekne dni w Mussoorie:)!
Okolo 9-tej nabylismy bilet autobusowy z Dehra Dun do Mussoorie (31 rupii). Droga zajela okolo godziny, ale byla to piekna trasa. Autobus wspinal sie z doliny na polozona na 2000 metrow miejscowosc. Wokolo coraz wyzsze gory, a w moim sercu radosc. Okolo 10-tej dojechalismy na miejsce. Mussoorie znane jest jako tak zwane "Hill station" i w swoim wygladzie bardzo przypomina Shimla, skad pochodzi Manu. Moze z ta roznica, ze jest nieco mniejsze. Miasteczko polozone jest na kilku wzgorzach, co powoduje, ze przez wiekszosc roku zakryte jest mgla. Mielismy jednak szczescie.. dwa dni pieknej slonecznej pogody i delektowania sie miejscem. Przez cale Mussoorie prowadzi deptak, po ktorym jezdza rowerowe ryksze, konie i spaceruja turysci i lokalni. Warto wspomniec, ze przez cala trase po deptaku z jednej strony ma sie wzgorza, a po drugiej nieziemski widok na doline, gdzie w dole znajduje sie Dehra Dun. Cudownie!!
Nocleg znalezlismy w "Rockwood Hotel". Nieco wygorowana cena (400 rupii), ale pokoj z pieknym widokiem. Codziennie rano z naszego pokoju widac bylo osniezone szczyty 6-tysiecznikow:) Niestety tylko z samego rana. Jak wspomnialam wczesniej, potem niebo zakrywa sie warstwa mgly:(.
Po trzech godzinach odpoczynku po calonocnej jezdzie ruszylismy nasze ciala na spacer:). Najpierw w strone Clock Tower, potem po calym deptaku. Co ciekawe znajduje sie tu wiele kramow z pamiatkami, ciuchami, czy tez tybetanskimi gadzetami. Co kilka krokow lokalni piecza na ogniu kukurydze, sprzedaja lody...niemal jak w turystycznej miejscowosci. Jednak co ciekawe nie jest to przytlaczajace. Te elementy wpisane sa w obraz Mussoorie i pasuja do niego.
Na zachod slonca poszlismy na pobliskie wzgorze, gdzie znajduja sie ruiny starego palacu. To niesamowite miejsce. Z jednej strony widok na Mussoorie, zbiorowisko gorskich domkow rozrzuconych na zielonych wzgorzach, z drugiej gory i przecudowny zachod slonca. Bylo pieknie i romatycznie. Tu spotkalismy przemilego Tybetanczyka, z ktorym Manu wdal sie w dosc dluga rozmowe o warunkach zycia Tybetanczykow w Indiach. Potem z kolei zbratal sie z trojka malych chlopcow i zabawili sie w mecz pilki noznej. Ale w jakiej scenerii?!?!:) Na 2500 metrow przy zachodzie slonca:) CUDO:). Co sie dziwic, ze pomimo mojej antypatii do pilki noznej sama wdalam sie kopanie i bieganie za pilka:):) W koncu nie czesto gra sie w takiej scenerii:)
Potem spacerkiem na pyszny obiadek i na koniec miluchny wieczor w pokoju:):)
Kolejnego dnia udalo nam sie wstac wczesnie.. WOW.. czyzby jakis postep:). Pogoda znow uraczyla nas pieknym sloncem i przyjemnym cieplem (okolo 25 stopni:). Najpierw na sniadanko do pobliskiej dhaby, a potem wedrowka w gory. Spacerkiem udalismy sie na kolejny maly szczycik w okolicy i znane miejsce widokowe - Laltibba. Stad rosposciera sie przepiekny widok na wysokie Himalaje. Trzeba miec jedynie szczescie co do dobrej widocznosci, badz byc bardzo wczesnie ranoo. To prawda udalo nam sie zobaczyc osniezone 6-tysieczniki, ale byly jak za mgla. Rano z pokoju sa lepiej widzoczne:). Co najwazniejsze sama okolica jest piekna. Gory, puste, bezludne sciezki i spokoj, cisza wokolo. Naprawde mozna wypoczac:)
Na naszej drodze podczas spacerku spotkalismy przemila Hinduske - lekarke z Delhi, z ktora wypilismy chai i zjedlismy pizze w pobliskim hotelu (niestety nic innego nie mieli w menu:).
Okolo 16-tej zaczelismy wracac. To byl naprawde miluchny dzionek.
Manu mnie zaskakuje. Mimo swej slabej kondycji chodzi, biega...WOW.. a w Delhi taki nieruchliwy:) Ale co najwazniejsze dla mnie.. nie narzeka i widac, ze sprawia mu to radosc.:) Moze uda sie go jeszcze wyprowadzic na ludzi:):)
Wieczorkiem poszlismy na przepyszna kolacje do chinskiej restauracji. W Indiach chinskie jedzenie jest bardzo popularne.. moze z powodu podobienstwa w ich ostrosci i pikantnosci:). Niemniej kolacja byla super.. tybetanskie momos i pyszna chinska zupka. Na koniec cosik europejskiego... kurczaczek w sosie musztardowym. To tak dla mojego podniebienia. W koncu w Delhi jemy tylko indyjskie zarelko:):)
Niestety ostatni dzionek w Mussoorie nie przyniosl nam pieknej pogody. Wstepnie planowalismy wstac o 5-tej, aby wspiac sie na Gun Hill skad rozposciera sie przecudowny widok na Himalaje. Oczywiscie zaspalismy, ale jak sie okazalo i tak widoku brak. Cale niebo pokryte deszczowymi chmurami i co chwila kropilo.
I tak wspielismy sie na slawetny "Gun Hill". Niestety samo miejsce nas bardzo rozczarowalo. Pelne kramow z ciuchami do przebierania sie, karuzel i sklepow z tandeta. Spodziewalam sie natury... a tu niespodzianka. Ale przeciez nie zawsze musi byc idealnie:)
Potem sniadanko jak zwykle w chinskiej restauracji (tym razem zupka i smazony ryz z czarnymi chinskimi grzybami), a okolo 12-tej spacer do czesci Mussoorie zwanej Library. W jednym z lokalnych biur podrozy wykupilismy przejazd nad wodospad Kempty. Niestety jak sie okazalo nie ma innej mozliwosci dojazdu w to miejsce- nie ma lokalnych autobusow, a taxi jest stosunkowo drogie. Za 75 rupii od osoby wykupilismy przejazd w dwie strony. Odjazd o 13.30, powrot 16.30.
Droga do wodospadu Kempty byla przepiekna. Dopiero teraz moglismy podziwiac widok na druga strone doliny. CUDO.. I te piekne gory wokolo. To prawda,ze to nie jeszcze nie Himalaje, ale i tak wysokosc 3000 metrow i ten bezmiar, wielkosc, natura wystarczaja, aby serducho fruwalo:):)
Niestety wodospadKempty, uwazany za jeden z piekniejszych w Uttaranchal bardzo nas rozczarowal. Szczegolnie jego glowna czesc. Wodospad wyglada pieknie z oddali, niestety ręka ludzka zniszczyla jego naturalne piekne. Ingerencja czlowieka widzoczna jest na kazdym kroku , a to zabija caly efekt. Podobala nam sie jedynie jego gorna czesc, gdzie zachowalo sie troche natury i gdzie udalo mi sie wymoczyc moje blade nozki w gorskiej wodzie:):) Potem ucieklismy od tlumow zwiedzajacych i udalismy sie na przechadzke po pobliskich wzgorzach. Mielismy na to tylko godzine, ale i tak bylo uroczo. Cisza, spokoj, MY i gory!!! Oby tak dalej. A miedzy nami tak sielankowo:) Jak zakochana para na wakacjach:):)
Niestety po powrocie do Mussoorie przyszedl czas na mysl o powrocie. Pospacerowalismy wiec do hotelu, gdzie odebralismy nasze bagaze i juz rowerowa ryksza przemierzajac po raz ostatni deptak udalismy sie na dworzec autobusowy. Nie wspomne jakie wyrzuty sumienia mialam wsiadajac do rykszy. Moje serce krwawi, gdy widze jaki wysilek ci biedni Nepalczycy musza wkladac, aby przewiesc kilku turystow. Poniewaz moje sumienie nie dawalo mi spokoju, poprosilam Manu, aby zaplacil mu wiecej. Nie zapomne wyrazu twarzy i radosci tego rykszarza, gdy zamaist 10 rupii dostal 20:) Zrobilo mi sie lepiej:):)
Nie wspominalam o tym wczesniej, ale w Mussoorrie pracuje bardzo duzo obywateli Nepalu. Niestety wykonuja najciezsze roboty, nosza na swoich barkach i czolach olbrzymie ladunki. Sa chudzi i starzy... serce peka jak sie na nich patrzy. Nie wiem dlaczego, ale za kazdym razem ich widok bardziej mnie zasmuca niz jakichkolwiek zebrakow. Oni pracuja, staraja sie i zarabiaja marne grosze wkladajac tak ogromny wysilek. Zebracy po prostu zebraja (mimo, ze maja sily aby pracowac, sa po prostu leniwi) i czasem zarabiaja kokosy, gdy inni traca zdrowie, aby zarobic na kromke chleba. No coz.. takie sa Indie, taki jest swiat:(
Pogoda popoludniem sie rozpogodzila. Wyszlo slonce, zrobilo sie pieknie:) I cale szczescie.. bo to w koncu urodziny Manu, wiec niech sloneczko swieci MU kazdego dzionka:) WSZYSTKIEGO NAJLEPSZRGO MOJ KOCHANY!!!
O 18-tej zlapalismy ostaTni autobus do Dehra Dun. Niestety gdy tylko dotarlismy do miasta rozpetala sie wielka burza i wichura. Cale szczescie skrylismy sie w pobliskiej dhabie, gdzie zjedlismy pyszna kolacyjke (wysmienite chapati, aloo gobhi i paneer.. mniam:). O 21.30 po potwierdzeniu biletu ulokowalismy sie w naszym przedziale. Oby jadnak na koniec nie bylo za latwo, okazalo sie, ze pociag bedzie mial niezle opoznienie. Podczas wichury drzewa zniszczyly czesc trakcji, wiec nie zostawalo nam nic innego jak czekac. Po dwoch i pol godzinie pociag ruszyl.. ufff.. jedziemy. Szkoda tylko, ze dziecko na sasiednim lozku ma kolke i wyje w nieboglosy.. No coz, takie sa uroki podrozowania:)
Do Delhi dojechalismy okolo 9-tej rano. Niestety Manu nie zdazyl na swoj transport do pracy. uppss..Moze go nie zwolnia za spoznienie:):)
To byl naprawde piekny weekend i piekny czas spedzony RAZEM:):)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz